Już za kilka miesięcy światło dzienne ujrzy „Biblia e-biznesu 3.0” – prawdopodobnie największy tego typu poradnik dla e-przedsiębiorców na świecie. Już dziś przeczytaj wstęp i dowiedz się, co nowego w wydaniu trzecim!


Zamów „Biblię e-biznesu 3.0”!

 

„Biblia e-biznesu 3.0”
Co nowego, czyli spory wstęp

Wyobraź sobie ciążę, która trwa 24 miesiące i ma ponad 80 rodziców połączonych… olbrzymim wspólnym brzuchem. To właśnie trzecie wydanie „Biblii e-biznesu”, które trzymasz w rękach — książki, do stworzenia której zaprosiłem ekspertów w swoich dziedzinach. Ludzi, którzy zarządzają biznesami wartymi łącznie kilka miliardów złotych. I dla których hasło „napisz mi rozdział do książki” było pewnie ostatnią rzeczą, na którą czekali, ponieważ oznaczało konieczność poświęcenia kilku bezcennych dni życia na wykonanie pracy niemal charytatywnej. A jednak! Z jakiegoś powodu ponad 80 osób podjęło to nietypowe z ich biznesowego punktu widzenia wyzwanie!

 

Jak to się zaczęło

Od roku 2007 przeprowadziłem setki szkoleń dotyczących e-marketingu i sprzedaży w internecie — większość z nich na zlecenie Allegro, dla osób handlujących na tej platformie. Założenia były proste: nauczyć e-przedsiębiorców efektywnej sprzedaży, pomóc im poprawić konkurencyjność i bezpieczeństwo (także prawne) swoich ofert, a w efekcie profesjonalizować największy polski marketplace i wzmacniać jego pozycję lidera branży.

A było co poprawiać! Ciekawe, kto z Czytelników pamięta, jak kiepsko kilkanaście lat temu wyglądała przeciętna oferta na Allegro, jak słabe miała opisy i zdjęcia, jak bardzo sprzedawcy nie znali ani przepisów, ani zasad profesjonalnej komunikacji z e-klientem… Czasami odnoszę wrażenie, że wykuwaliśmy wówczas polski E-commerce przez duże E.

W projektach edukacyjnych Allegro uczestniczyło kilkadziesiąt tysięcy osób, z czego miałem przyjemność spotkać się osobiście z kilkunastoma tysiącami. Drugie tyle przewinęło się podczas tysięcy godzin zajęć na studiach MBA i podyplomowych, jakie prowadziłem w kilkunastu uczelniach biznesowych w Polsce. Jeśli do tego dodać liczbę wykonanych audytów i poprawionych e-ofert, tysiące godzin konsultacji i spotkania z e-przedsiębiorcami podczas bardziej lub mniej oficjalnych imprez branżowych, szacuję, że przez moje „ręce” przewinęło się ponad 30 tys. osób zainteresowanych biznesem w internecie (o ponad 100 tys. czytelników książek i kilkuset tysiącach czytelników bloga nie wspominając).

Wspominam o tym, ponieważ te wszystkie aktywności pozwoliły zauważyć, że pytania zadawane przez uczestników szkoleń, studentów kierunków biznesowych, osoby zamawiające audyty czy konsultacje bardzo często się powtarzają. I że nie istnieje jedno uporządkowane źródło wiedzy, które stanowiłoby możliwie kompleksowy i maksymalnie praktyczny poradnik dla osób chcących profesjonalnie prowadzić swój biznes w internecie.

Tak zrodziła się potrzeba, a później pomysł na „Biblię e-biznesu”, która jest prawdopodobnie największym na świecie tego typu projektem i poradnikiem dla e-przedsiębiorców.

 

„Biblia e-biznesu” w liczbach

Już pierwsze wydanie (2013) było wyzwaniem: w projekcie wzięło udział 25 autorów, książka liczyła 80 rozdziałów tematycznych i na etapie przedsprzedaży zdobyła status bestsellera (na liście bestsellerów utrzymywała się zresztą przez dwa lata od premiery). Przy czym największą chyba niespodzianką był fakt, że pierwszy nakład tej nie najtańszej przecież książki, którego sprzedaż szacowano na dwa lata, wyprzedał się w… 12 dni od premiery. Pierwsze wydanie „Biblii e-biznesu” zdobyło bardzo wysokie oceny zarówno czytelników, jak i ekspertów. Ci ostatni, wśród których znaleźli się m.in.: prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, redaktor naczelny miesięcznika „Książki”, członek zarządu NBP i członek zarządu PAP, uznali ją zresztą za najlepszy poradnik ekonomiczny roku, przyznając pierwszą nagrodę w konkursie „Economicus” organizowanym przez „Gazetę Prawną”.

Drugie wydanie pod szyldem „Biblia e-biznesu 2. Nowy Testament” ujrzało światło dzienne w 2016 r. Podtuczona sukcesem „jedynki” kolejna edycja przyciągnęła jeszcze więcej ciekawych osób, które zechciały podzielić się swoimi doświadczeniami. Na pokład wkroczyło 59 ekspertów, którzy stworzyli blisko 120 wartościowych rozdziałów. Odbiorcy znów docenili naszą pracę, ponownie odpłacając autorom i wydawcy długimi miesiącami na listach bestsellerów, wysokimi ocenami i zaszczytnym mianem „Najlepszej Książki Roku” i „Oscarem Czytelników” (o tytuły te rywalizowało kilkaset świetnych książek Wydawnictwa Helion).

A 8 stycznia 2019 r., w ferworze własnych projektów biznesowych i marząc tylko o tym, aby ktoś wynalazł wreszcie 48-godzinną dobę, otrzymałem od redaktor Barbary Gancarz-Wójcickiej z Helionu e-mail, którego nadejścia obawiałem się od mniej więcej roku:

Maćku, pojawiło się u nas pytanie o kolejną edycję Biblii. Myślałeś na ten temat? Może warto przygotować aktualizację?

Zgaduję, Czytelniku, że skoro czytasz te słowa, to wiesz, jaka była moja odpowiedź!

 

Świat się zmienia, czyli co nowego w branży

Początkowo nie byłem przekonany, że już czas. Wszak jakieś 90% treści z drugiej edycji pozostawało aktualne, a nie jestem zwolennikiem tworzenia co rok na siłę nowego „modelu” i kreowania u odbiorców sztucznej potrzeby zakupu, podsycanej klątwą nieobecności (słynne FOMO), czyli obawą, że jeśli nie kupią, to ich życie obróci się w proch, konkurencja przejmie ich firmy, a przegapione trendy czy zmiany w przepisach dopełnią tylko apokalipsy. A jednak gdy rozpocząłem aktualizację siatki treści, zorientowałem się, że poprzednia wersja książki wymaga nie tyle jakiegoś dużego odświeżenia, ile potężnego uzupełnienia. W ciągu trzech lat pojawiło się bowiem wiele nowych i strategicznie istotnych możliwości, których znajomość faktycznie może dać e-przedsiębiorcom potężny impuls do wzmacniania przewagi konkurencyjnej i biznesowej efektywności.

Główna część prac nad treścią „Biblii e-biznesu 3.0” przypadła na rok pandemii, jak zapewne niedługo będziemy wspominać rok 2020. Abstrahując od tego, czy owa „pandemia” naprawdę stanowiła tak wielkie zagrożenie, jak starały się nas przekonać media, faktem jest, że powtarzane tysiące razy na dobę i odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „koronawirus” wywarło nieprzeparty wpływ tak na globalną gospodarkę, jak i na funkcjonowanie milionów mniejszych i większych firm na całym świecie. A osobom, które swoje biznesy w mniejszym czy większym stopniu oparły na internecie, koronazamieszanie uświadomiło, że biznes z małym magicznym e- na przedzie może być kapitalnym rozwiązaniem nawet na najbardziej kryzysowe czasy. Ci z Czytelników poprzednich wydań „Biblii e-biznesu”, którzy odrobili zadanie domowe i już wcześniej wdrożyli stosowne rozwiązania optymalizujące i zabezpieczające ich firmy dzięki dobrodziejstwom wirtualności, trudny rok 2020 przeszli znacznie łagodniej niż ich koledzy z biznesami stricte stacjonarnymi.

W niniejszej książce wielokrotnie pobrzmiewają więc echa „pandemii”, „wirusa” czy „nowej rzeczywistości”, na moją prośbę autorzy ograniczyli jednak ich częstotliwość do minimum, aby w dodatkowym demonizowaniu nie wyręczać tych, którzy z tego demonizowania żyją (czyli dziennikarzy i polityków). Wprawdzie kilkoro autorów całe swoje rozdziały pierwotnie podporządkowało owej „nowej rzeczywistości”, wieszcząc, że nic już nie będzie takie jak wcześniej, ale w efekcie musieli je napisać na nowo, zachowując zdrowy, profesjonalny dystans zamiast popadania w nieuzasadnione, jak się okazało, czarnowidztwo.

Nie oznacza to jednak, że koronapsychoza nie pozostawi trwałych zmian tak w naszych psychikach, jak i w sposobie patrzenia na biznes — chciałbym wszak, aby były to refleksje pozytywne, z których główna powinna brzmieć: Jak prowadzić firmę odporną na kryzysy? „Biblia e-biznesu 3.0” na to jedno pytanie dostarcza całkiem wielu odpowiedzi (m.in. rozdziały 10.7 i — zwłaszcza — 10.8). Pozytywnym dla e-biznesu skutkiem „pandemii” będzie też fakt, że dzięki niej nawet klienci, którzy dotychczas byli raczej „off-” niż „online”, masowo przestawiali się na e-zakupy, oswajając się z ich urokiem. A firmy (a nawet urzędy!), które do tej pory były przeciwne cyfryzowaniu poszczególnych obszarów swoich działań, przekonały się, że wiele procesów dziejących się w świecie rzeczywistym z powodzeniem można realizować w trybie digitalnym, sięgając po dobrodziejstwa coraz wydajniejszych systemów informatycznych, ale też po ideę e-usług i telepracy (rozdziały 4.1, 8.20 i 10.6).

W nowym wydaniu sporo miejsca poświęcamy też zmianom zachodzącym w modelach marketingowych. Klasyczna reklama displayowa to archaizm, gdyż komunikacją marketingową rządzi już teoria, a w zasadzie praktyka wielkich liczb, czyli big data — ropa naftowa XXI w. Dlatego pochylamy się nad tematem możliwości i zagrożeń płynących z przetwórstwa danych (np. rozdział 5.18). Z jednej strony, wizja biznesu bazującego na mechanicznym przetwarzaniu danych klientów jest dość ponura (piszę o tym w ostatnim rozdziale), z drugiej, daje niezaprzeczalny wachlarz możliwości precyzyjnego docierania z właściwą informacją do właściwych odbiorców. Kiedyś wszak mawiano, że „połowa budżetu kierowanego na marketing idzie w błoto, problem w tym, że nie wiadomo, która to połowa”. Tymczasem dziś właśnie dzięki bezprecedensowo skutecznym mechanizmom analitycznym możemy skutecznie śledzić nie tylko drogę, ale też „wartość kaloryczną” (konwersję) każdej złotówki zainwestowanej w marketing. Powoli w przeszłość odchodzi więc marketing ŚŚ (śmieciowy i robiony na ślepo), a reklama coraz skuteczniej dociera tam, gdzie jest milej widziana. A więc i tam, gdzie jest bardziej efektywna. Sukcesywne podkręcanie poszczególnych śrubeczek w owej marketingowej machinie ma jeszcze jeden dobroczynny skutek: zmniejsza frustrację klientów, których masowa psychika (jeśli coś takiego istnieje, na wzór masowej świadomości) wisiała już na włosku właśnie z powodu wszechobecnego spamu i marketingowego gwałtu.

Jeśli do tego wszystkiego dodać dobrze uprawiany remarketing czy retargeting oraz nietypowe i kreatywne sposoby w nurcie growth hacking marketingu (rozdziały 5.14 i 5.37), może okazać się, że mimo szumu marketingowego i rosnącej konkurencji, w całym tym zalewie treści sprzedażowych można zbudować bardzo precyzyjny i efektywny kanał dotarcia do odbiorców.

Skoro o zalewie treści mowa, nie można nie dostrzec zmian w roli content marketingu, który powoli przestaje być królem, mimo że wciąż działa (rozdziały 5.32 – 5.34). Ustalając szczegóły współpracy z jednym z autorów, Jasonem Huntem, w trakcie korespondencji skonstatowałem (wersja delikatnie ocenzurowana na potrzeby oficjalnego przytoczenia):

Myślę, że po prostu umarł król (kontent) — ludzie przestają chcieć płacić za wiedzę, bo to już dziś prostytutka, która oddaje się za darmo na każdym rogu (darmowe e-booki, darmowe podcasty, darmowe lajwy i widea, i coraz szybsze sprawianie pożeraczowi tej wiedzy przyjemności, byle tylko zostawił e-mail albo jakikolwiek kanał dostępu do swojego mózgu, który oczywiście od razu po podaniu może zablokować… (…) Plus to, że dziś zanika blogosfera, a dominuje Fejsbukosfera: nie trzeba już prowadzić własnych blogów, bo publiczność gromadzi się na FB. To jak mały, własny sklepik osiedlowy kontra sklep w ogromnej galerii handlowej, gdzie i tak są klienci (przyszli po bułkę albo szalik, ale przy okazji może zahaczą i o nas…).

Umiera król, ale odradza się królowa — rekomendacja konsumencka (rozdział 6.9). W świecie nachalnego, masowego i często po prostu nieuczciwego marketingu coraz bardziej na znaczeniu zyskują natywne, organiczne, prawdziwe i zdrowe drogowskazy zakupowe. Klient coraz mniej ufa sprzedawcy, a chętniej zaufa innemu klientowi, który już skorzystał i jest w stanie możliwie obiektywnie (bo bezinteresownie!) ocenić dany produkt czy usługę. Dlatego w tym wydaniu szczególną uwagę poświęcamy swoistemu e-renesansowi, czyli powrotowi do klienta-człowieka jako jądra naszego biznesu (rozdziały 6.3 – 6.6, 6.8, 6.12). Wsłuchanie się w głos kupujących, przyjęcie ich feedbacku, audyt i optymalizacja działań sprzedażowych pod ich kątem, ale też zwykła, ludzka prośba do osób, które już skorzystały z naszej oferty, by chciały ją polecać swoim bliskim i znajomym — to takie proste, a tak bezcenne!

Pisząc „znajomi”, mam wszak na myśli starożytne rozumienie tego wyrażenia, a mianowicie osoby naprawdę bliskie. Ludzi z krwi i kości, a nie tylko „nieznajomych znajomych” z Facebooka. Rozpoczynamy trzecią dekadę XXI w., a Facebook pozostaje hegemonem wśród mediów społecznościowych — tak potężnym, że nawet rząd Stanów Zjednoczonych zaczyna drżeć przed jego monopolem. Gdyby porównać ten serwis do z każdym rokiem wzbierającej rzeki, z łatwością można sobie uświadomić nie tylko jej potęgę, ale też ogrom spływających nią śmieci wypłukiwanych z miliardów ludzkich umysłów.

Kilka lat temu wprowadziłem określenie FaceBóg, które miało oddawać nie tylko jego bałwochwalczy charakter (i dogmatyczną wiarę, że w tym serwisie po prostu trzeba być), ale przede wszystkim jego uniwersalistyczne dążenia. W pewnym momencie Facebook stał się bowiem pars pro toto całego internetu. W książce „Nieruchomościowe seppuku” (2019) zauważyłem:

Facebook to internet w internecie. Matrioszka taka. Fraktal — jeśli wolisz. Ten jeden serwis mieści w sobie w zasadzie cały makrokosmos, jakim jest internet — są tu:

  • profile firm, produktów, marek i osób (odpowiednik stron WWW),
  • wpisy z kolejnymi wieściami z życia prywatnego lub zawodowego (funkcja blogosfery),
  • mechanizmy sprzedażowe (e-sklepy),
  • komunikator pozwalający wysyłać teksty i załączniki wszelkiego rodzaju (substytut poczty elektronicznej),
  • komunikator do rozmów głosowych (substytut narzędzi VoIP),
  • największe w internecie skupisko grup tematycznych (odpowiednik forów dyskusyjnych),
  • możliwość publikowania ogłoszeń komercyjnych (funkcja serwisów ogłoszeniowych)
  • i cała masa innych funkcjonalności.

Śmiem postawić tezę, że gdyby dzisiaj jednym guzikiem wyłączono absolutnie wszystkie istniejące strony WWW i inne usługi internetowe, pozostawiając tylko Facebooka, po krótkotrwałej apokalipsie przejąłby on ich funkcje. To trochę tak, jak gdyby z wyrwanego włosa albo odciętego paznokcia odrósł cały człowiek.

Dziś jednak skłonny jestem mówić już raczej FaceGłup: patrząc na zachodzące tu zjawiska pod kątem socjologicznym, jestem przerażony, jak bardzo ogłupiające stało się to narzędzie. Wspomaga bowiem szerzenie się każdej, najbzdurniejszej nawet czy wręcz niebezpiecznej treści, jest wykorzystywane do manipulacji politycznych, nade wszystko zaś stało się miejscem najzwyklejszych pyskówek, hejtu i wzajemnego obrażania się. Nie jest to już platforma komunikowania się, ale co najwyżej miejsce agresywnego forsowania swoich opinii (kto myśli inaczej — niezależnie, czy mówimy o koronawirusie, piłce nożnej, religii czy polityce — jest płaskoziemcą i idiotą, najlepiej więc, aby opuścił grono naszych „znajomych”…).

Niemniej zarówno ten serwis, jak i pozostałe media społecznościowe (Instagram, Twitter, LinkedIn, YouTube czy choćby coraz popularniejszy TikTok) to wciąż kanały, które mądrze zaprzęgnięte do służby Twojej firmie mogą stać się dla niej dobrym kołem zamachowym. Całą sztuką w podejściu do tej przepotężnej rzeki jest jednak tak postawić na niej elektrownię, aby spływające nią śmieci nie uszkodziły turbin Twojego biznesu (rozdziały 5.15 – 5.17, 5.24).

Więcej uwagi przeznaczamy również kanałom sprzedażowym, na które za wcześnie było w wydaniu drugim (2016), a tym bardziej pierwszym (2013): Amazonowi, eBayowi, AliExpressowi i innym marketplace’om (rozdziały 3.4 – 3.7). Pierwsze okrzyki „Amazon wchodzi do Polski!” rozbrzmiewały wprawdzie już w 2011 r. (sam zresztą miałem okazję obserwować z bliska panikę, jaka pojawiła się wówczas na pokładzie Allegro). Minęła jednak dekada, a nadal rządzi Allegro, które czas ten doskonale wykorzystało, przechodząc wiele zmian strategicznych, które w efekcie ogromnie upodobniły ten serwis właśnie do Amazona. Również mój luźny postulat z 2010 r. „A może by giełda?” znalazł finał 10 lat później w formie niezwykle spektakularnego debiutu na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych.

Kiedy jednak oczy Allegro pozostawały zwrócone głównie w stronę Amazona, na znaczeniu zaczął stopniowo zyskiwać eBay, do którego coraz chętniej migrowali polscy e-sprzedawcy, z jednej strony motywowani chęcią globalizowania sprzedaży, z drugiej niezadowoleni z nieustannych zmian zasad gry na Allegro, rosnących kosztów oraz ograniczanych możliwości budowania własnej marki. Swoją pozycję znacząco wzmocniły również serwisy „ogłoszeniowe”, takie jak OLX (wywodzący się zresztą z należącego wcześniej do Allegro serwisu Tablica.pl) czy Marketplace Facebooka — w odpowiedzi na ich dynamiczny rozwój gigant z Poznania wprowadził zresztą własny serwis tego typu — AllegroLokalnie.pl.

Graczem, który dość niespodziewanie zaczął podgryzać globalny tort e-commerce’u, okazał się dużo młodszy od Allegro chiński serwis AliExpress. Przy projektowaniu siatki treści do poprzedniego wydania „Biblii e-biznesu” uznałem, że jeszcze za wcześnie, aby poświęcać mu uwagę; dziś jednak jest to już jeden z najważniejszych graczy w walce także o serca i portfele Polaków. Swoją drogą, serwisy na miarę Amazona, AliExpressa i eBaya prowadzą ciekawą strategię, którą nazwałem globalizowaniem lokalnym: najpierw zbudowały zasięgi ogólnoświatowe, by następnie uprawiać go local, czyli koncentrować się na poszczególnych krajach. A więc robić to, czego nie udało się Allegro, które już lata temu porzuciło nieudaną ekspansję w Czechach, Niemczech, Rosji, Kazachstanie i kilku innych krajach.

Ale za wzrost konkurencji w e-biznesie odpowiadają nie tylko klasyczni gracze e-commerce’u, lecz także firmy z natury stacjonarne, które coraz śmielej realizują strategię go online. Dość wspomnieć choćby polską spółkę obuwniczą CCC czy nazywane największą internetową przymierzalnią niemieckie Zalando. Od kilku lat z powodzeniem zwalczają one mit, wedle którego buty i odzież to szczególnie niewdzięczny do e-sprzedaży asortyment (brak możliwości przymierzenia, różnice w rozmiarówkach, różnice w kolorach rzeczywistych względem zdjęć katalogowych, wysoki współczynnik zwrotów). Dzięki innowacyjnym systemom technologicznym (sklep eObuwie.pl należący do CCC i narzędzie esize.me) czy po prostu dzięki radykalnej zmianie paradygmatu podejścia do klienta (polityka bezproblemowych i bezstresowych zwrotów, którą pokochali klienci Zalando) to, co wcześniej wydawało się niemożliwe, bo zarezerwowane dla biznesów offline, dziś z rozmachem dzieje się także w onlinie; w efekcie pękają kolejne bariery technologiczne. I mentalne!

Wreszcie jednym z ważniejszych wątków są e-usługi, które — w mojej ocenie — są najlepszym ucieleśnieniem e-biznesu (cały dział 4 oraz rozdziały 8.18 – 8.20 i 9.4). Bo choć określenie „e-biznes” mocno się już upowszechniło, to kiedy w 2018 r. podczas konferencji „Biznes Ponad Granicami” w Bangkoku zadałem pytanie blisko setce uczestników, kto z nich robi prawdziwy e-biznes, nastąpiła swoista niepewność. Okazało się, że większość z nas, e-przedsiębiorców, uprawia co najwyżej „pół-e-biznesy” — czyli prowadzi firmy, w których wciąż wiele strategicznych obszarów osadzonych jest mocno w realu i fizycznej infrastrukturze. A przecież prawdziwy e-biznes to taki, który z powodzeniem powinniśmy móc oderwać od fizycznego miejsca, zapakować w plecak i przenieść w dowolne inne miejsce świata, prawda?

W „Biblii e-biznesu 3.0” znalazło się jeszcze więcej nowości; m.in.:

  • liczne nowe pomysły na finansowanie e-biznesu (od kredytu po środki unijne; od crowdfundingu po finansowanie udziałowe, tokenizację, a nawet wejście na giełdę);
  • narzędzia wspierające sprzedaż: podcasty, webinary i „lajwy”;
  • utylizacja treści (czyli ich maksymalnie mądre wykorzystanie);
  • negocjacje z trudnymi klientami oraz recykling tych uciekających;
  • nowe narzędzia i aplikacje wspomagające sprzedaż;
  • rzeczywistość rozszerzona;
  • biznes nomadyczny i optymalizacja georezydencji firmy;
  • tajemnica przedsiębiorstwa;
  • przygotowanie firmy do sukcesji, sprzedaży, a nawet… bankructwa;
  • zdrowie fizyczne i psychiczne e-przedsiębiorcy;
  • reinwestowanie zysków z biznesu…

Jak na biblię przystało, publikację wieńczy niewesoły w przesłaniu wątek apokaliptyczny. To jeden z nielicznych rozdziałów, który nie jest stricte poradnikowy, lecz stanowi swoistą przestrogę przed tym, jak nasz e-biznes może się zawalić, jeśli ulegniemy jednemu z destrukcyjnych jeźdźców Epokalipsy.

 

„Trójka” od kuchni, czyli garść ciekawostek

Po wcześniejszych wydaniach „Biblii e-biznesu” odnotowałem wysyp pytań w rodzaju: „Skąd pomysł na to przedsięwzięcie?”, „Jak robi się tak obszerną publikację?”, „W jaki sposób udało się pozyskać i efektywnie współpracować z kilkudziesięcioma niezwykle zajętymi osobami?”. Z tego wszystkiego wyspowiadać się musiałem w licznych wywiadach, najbardziej metodycznie przewałkował mnie jednak Marek Jankowski, twórca genialnego podcastu „Mała Wielka Firma” i autor cennych rozdziałów do „Biblii e-biznesu”. Specyfika prac nad „trójką” była podobna jak w przypadku wcześniejszych edycji, aby się więc nie powtarzać, w tym miejscu przemycę tylko kilka ciekawostek dotyczących III wydania:

 

Prace nad treścią. Trwały one znacznie dłużej niż w przypadku wydania II, mimo że spodziewałem się raczej, iż mając solidną bazę w postaci wcześniejszego wydania wystarczy tylko dobra aktualizacja. Nie przewidziałem jednak, że nowości będzie tak dużo. Generalnie proces przebiegał w kilku fazach (niektóre z nich się zazębiały):

  • Etap I: od 2015 r. Może Cię to zdziwi, ale pierwsze notatki do wydania III (co do którego bynajmniej nie było pewności, że kiedykolwiek powstanie) czyniłem… już podczas prac nad „dwójką”. Notowałem wtedy pomysły (także spływające od autorów), na które wówczas było za wcześnie, ale które dobrze rokowały na przyszłość.
  • Etap II: styczeń 2019 – maj 2020. Intensywny etap przebudowy i aktualizacji siatki treści. Zajął on sporo czasu, ponieważ musiałem go pogodzić z własnymi biznesami.
  • Etap III: maj – wrzesień 2020. Główny etap prac autorów nad rozdziałami.
  • Etap IV: lipiec – grudzień 2020. Intensywna redakcja merytoryczna (6 miesięcy zajęło przeczytanie blisko 160 rozdziałów; ok. 1/4 z nich musiała wrócić do autorów do poprawy — główny powód: przekraczanie objętości; nasi specjaliści, z których każdy na swój temat mógłby napisać co najmniej 500-stronicową samodzielną książkę, tu musieli zmieścić się na kilku stronach, co przychodziło im z trudem).
  • Etap V: wrzesień 2020 – styczeń 2021. Korekta wydawnicza + korekty autorskie.
  • Etap VI: I kwartał 2021. Skład, ostateczna rewizja i druk książki.

Od stycznia 2019 r. nieprzerwanie powstają też notatki pod kątem kolejnego, IV wydania — jeśli za kilka lat padnie decyzja o stworzeniu aktualizacji naszej „świętej księgi”, w kolejce do rozważenia czeka blisko 30 rozdziałów, które z różnych powodów nie weszły do niniejszej edycji. A pewnie kilkadziesiąt nowych wątków wartych omówienia dopiero pojawi się w najbliższych latach. Kto wie np., czy tak jak dziś standardem jest personalne targetowanie i wyświetlanie reklam, w 2025 r. normą nie stanie się choćby dynamiczne dopasowywanie cen: klientowi, w którego ciele system sklepowy zdiagnozuje zbyt niską zawartość potasu, wyświetli się wyższa cena na pomidory niż temu, który mniej ich potrzebuje? Brzmi jak science fiction? A przecież ten mechanizm działa już od lat! Dość wspomnieć firmy lotnicze, które wyświetlają inne ceny biletów użytkownikom korzystającym z laptopów Apple’a, a inne użytkownikom asusów czy lenovo. Zwłaszcza, że oprócz prostej analizy sprzętu użytkownika resztę roboty zrobi analiza big data — wystarczy, że odpowiedni algorytm zbada treści udostępniane w soc-mediach przez potencjalną „ofiarę” (wpisy z konkretnych miejsc, jak hotele, restauracje czy firmy, ale też zdjęcia w mniej lub bardziej markowych samochodach, zegarkach, biżuterii czy ubraniach), a inteligentne systemy z automatu będą wiedziały, ile zarabiamy i z jakiej półki cenowej produkt powinny nam podsunąć.

No ale jak mawiał mistrz Wołoszański, nie uprzedzajmy faktów — wszak do ewentualnego kolejnego wydania „Biblii e-biznesu” co najmniej kilka lat, dużo więc może się zmienić.

Autorzy. Do współpracy przy nowym wydaniu zaprosiłem łącznie ponad 130 osób. Ostatecznie w ekipie znalazło się 83 autorów, w tym 43 nowych i 40, którzy brali udział we wcześniejszych edycjach. W sumie przez dotychczasowe trzy wydania przewinęło się 112 autorów. A nie zapominajmy, że za jej sukcesem stoją też redaktorzy Wydawnictwa Helion, korektorzy, składacze, pracownicy marketingu, logistyki i innych obszarów życia książki, bez których wysiłków najlepsza nawet treść nie trafiłaby do Czytelników.

Tytuł. Opracowując koncepcję II wydania Biblii e-biznesu, zaproponowałem, aby w tytule dodać numerek „2” i podtytuł „Nowy Testament”. Wydawca odradzał, ale Dutko się uparł i tak zostało. A to był błąd: taka numeracja wielu Czytelnikom zasugerowała, że mają do czynienia nie tyle z drugim wydaniem, ile z drugą częścią publikacji.

Prace koncepcyjne nad tytułem trzeciego wydania generalnie sprowadzały się do rozważań, czy kontynuować wcześniej zapoczątkowany styl podtytułów (pojawiły się m.in. pomysły na Biblia e-biznesu. Jeszcze Nowszy Testament, Biblia e-biznesu. Reaktywacja, Biblia e-biznesu. Apokalipsa, Biblia e-biznesu. Septuaginta; dziwnym zbiegiem okoliczności kilka osób niezależnie od siebie zaproponowało też opcję Koran e-biznesu). Po długich rozważaniach zapadła decyzja, że nie ma potrzeby udziwniania tytułów kolejnych edycji, natomiast ważne jest, by nie powtórzyć wcześniejszej wpadki z wprowadzającą w błąd numeracją. Aby należycie wyraźnie zasygnalizować, że Czytelnik ma do czynienia z nowym wydaniem, ostatecznie przeszedł pomysł Tomasza Burcona, jednego z nowych współautorów, by wzorem numeracji kolejnych wersji oprogramowania dodać po prostu dopisek „3.0”, jednoznacznie kojarzący się z nową edycją.

I oto jest: „Biblia e-biznesu 3.0”!

Owocnej lektury!

 

 

PS Zapraszam też na oficjalny fanpage książki: www.facebook.com/bibliaebiznesu. Dowiesz się z niego o ciekawych publikacjach i promocjach od naszych autorów, będziesz mógł zadać im dodatkowe pytania, znajdziesz tam też informacje o ciekawych wydarzeniach, konkursach czy akcjach promocyjnych.

 

Zamów „Biblię e-biznesu 3.0”!

 

2 komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Maciej Dutko

Na co dzień prowadzę firmę edytorską Korekto.pl (korekta tekstów), w ramach projektu Audite.pl pomagam też e-sprzedawcom usunąć z ich ofert błędy psujące sprzedaż. Jeśli czas mi pozwala, dzielę się wiedzą podczas szkoleń i zajęć na najlepszych uczelniach biznesowych w Polsce (na zlecenie Allegro przeszkoliłem ponad 10 tys. sprzedawców i drugie tyle studentów).

Spłodziłem kilkanaście książek, w tym:
„Mucha w czekoladzie”,
„Targuj się! Zen negocjacji”,
„Efekt tygrysa”,
„Nieruchomościowe seppuku”
„Biblia e-biznesu” (to ponoć największy tego typu projekt na świecie).

Prowadzę szkolenia z niestandardowej obsługi klienta („Zen obsługi klienta”), z negocjacji („Zen negocjacji”) oraz ze skutecznych metod zwiększania e-sprzedaży („E-biznes do Kwadratu”) - uczestnicy tego ostatniego chwalą się nawet kilkusetprocentowymi wzrostami;).

Więcej: www.dutko.pl i www.wikipedia.pl.

Moje książki i szkolenia

Popraw się i sprzedawaj skuteczniej!

Audyt ofert Allegro i stron WWW:


Usługi edytorskie:

Korzystam i polecam

Hosting i domeny od lat mam w Domeny.tv – kocham ich za indywidualne podejście i pomoc zawsze, kiedy jej potrzebuję (podaj kod „evolu-evolu” i zdobądź 10% zniżki)


Jeśli dobre i praktyczne książki, to tylko w moim ukochanym Helionie!


Jako audiobookoholik a zarazem akcjonariusz Legimi korzystam z ogromu e- i audioksiążek w tym serwisie (sprawdź – 30 dni za darmo).


A jako że nie zawsze mam czas zadbać o zdrowe jedzenie, od lat pomaga mi wygodny i zdrowy katering z dostawą pod same drzwi, Nice To Fit You, który również polecam!


Rekomenduję tylko to, co sam lubię i z czego korzystam. Jeśli i Ty skorzystasz z moich rekomendacji, otrzymam drobną prowizję od firm, które polecam. A więc wygrywamy wszyscy i promujemy dobre i innowacyjne biznesy. Dzięki!

Mucha w czekoladzie, Maciej Dutko