Grzegorz Janiszewski z KonkretnieInteresujacy.pl przepytał mnie, o co chodzi z tym moim osobliwym hobby wytykania innym błędów i brania za to pieniędzy. Odpowiadam więc. Poczytaj.

konkretnieinteresujacy

Grzegorz: Cześć, dzisiaj rozmawiam z człowiekiem o tajemniczym nazwisku, czyli z Maciejem Dutko. Nie poznałem go osobiście, jednak czytałem jego książki, a także skorzystałem z jego szkolenia pt. „E biznes do kwadratu” (www.ebiznes2.pl) i muszę przyznać że Maciej przekazuje bardzo praktyczną i sprawdzoną wiedzę. Mógłbym go dokładnie przedstawić, ale któż może to zrobić lepiej niż on sam :).

 

Grzegorz: Jako że na Konkretnie Interesującym Blogu interesuje nas temat rozwoju i zmiany myślenia, powiedz jak to wyglądało w Twoim przypadku, co sprawiło że z Maciusia stałeś się Maciejem – twardym negocjatorem i człowiekiem, który mówiąc pół żartem, pół serio – zarabia na wytykaniu błędów innym ludziom? Skąd w ogóle pomysł na taki biznes?

Dutko: Trafiłeś w sedno lepiej niż ktokolwiek wcześniej: dokładnie, zarabiam na wytykaniu błędów :). Już jako rzeczony Maciuś byłem dzieckiem raczej upierdliwym, które potrafiło poprawiać błędy językowe nawet… swojej polonistki (serio, serio – na lekcji w klasie 6. tak bardzo nie zgadzałem się z nauczycielką, że ta wreszcie skapitulowała i przed całą klasą przyznała mi rację w kwestii odmiany pewnego słowa; kilkanaście lat później, już jako student, spierałem się z kolei na oczach kamer z prof. Miodkiem, który… błędnie odmienił moje nazwisko).

Szybko zrozumiałem, że moim największym „błędem” jest… cholernie uciążliwa umiejętność dostrzegania błędów innych osób i próba ich poprawiania. Stwierdziłem, że w sumie można uznać to za coś pozytywnego i zacząć monetyzować. Stąd decyzja o wyborze studiów (edytorstwo), stąd późniejsza praca redaktora w TVP, założenie firmy audytorskiej Audite (www.audite.pl), w której zająłem się poprawianiem błędów w ofertach sprzedawców Allegro. No i oczywiście Korekto (www.korekto.pl) – chyba największa już pod względem ilości przetwarzanych tekstów firma edytorska w Polsce, którą prowadzę i rozwijam.

Do tego blog Evolu (www.Evolu.pl) oraz szkolenie „E-biznes do Kwadratu” (www.ebiznes2.pl), czyli dwa projekty, w ramach których walczę z częstymi błędami sprzedawców.

Wszystkim tym działaniom przyświeca cel, który najpiękniej wyraził Dalajlama: zostawić ten świat choć odrobinę lepszym niż się go zastało.

 

Czy ktoś pomagał Ci w rozwijaniu swoich pomysłów, czy wszystko testowałeś doraźnie na własnej skórze?

Grześku, największą pomocą (i mówię to dosłownie, a nie metaforycznie), za którą jestem wdzięczny, było to, że… nikt mi nie przeszkadzał. Rodzice – nie powtarzali mi, że czegoś nie mogę, a raczej dopingowali do sięgania wyżej. Trafiłem też na kilku fajnych nauczycieli, którzy – widząc jakiś tam mały talent – potrafili wykopać mnie, a to na konkurs recytatorski, a to zachęcać do jakichś dodatkowych aktywności. Kiedy niektórzy z moich kolegów na studiach mówili, że ten czy inny profesor się na nich uwziął, ja miałem wrażenie, że mi sprzyjają – nawet, kiedy walczyłem o zaliczenie jakiegoś cholernie nieciekawego przedmiotu czy dziwnego projektu, czułem, że wszelkie przeciwności są czystą energią, tak jak wiatr: tylko ode mnie zależy, jak ustawię żagiel i czy energia ta pchnie mnie do przodu, czy na mieliznę.

Także później ludzie, z którymi miałem styczność, raczej nie utrudniali, nie hamowali, nie przeszkadzali. Nawet, jeśli rzadko czułem aktywny doping, największą wartość widziałem w tym, że nikt mi niczego nie zabrania i w niczym nie zatrzymuje. Choć sam już nie wiem: może ktoś próbował, a ja tego po prostu nie dostrzegałem? Hmm…

 

Jakie były Twoje początki w biznesie? Masa błędów i potknięć?

Nie, nie masa. Mówi się, że uczymy się na błędach cudzych, własnych lub że nie uczymy się wcale. Cóż, to tylko „kawałek” większej prawdy. Wystarczy bowiem pewien poziom uważności, aby iść do przodu, uważać na potknięcia i niewiele ich popełnić. Co nie znaczy, że ich nie popełniałem i nie będę popełniał. Zdarzyło się, że nieumiejętność zapanowania nad emocjami i konflikt z pseudo-szefem w TV kosztował mnie utratę naprawdę pasjonującego zajęcia (bo nazwać to „pracą” byłoby grzechem). Zaliczałem i wciąż zaliczam błędne decyzje biznesowe (ot, jakieś półtora roku temu zacząłem trochę po amatorsku interesować się giełdą – parę złych, czy wręcz głupich decyzji i kilkadziesiąt tysięcy złotych życiowych oszczędności wyparowało (acz póki co, trzymam jeszcze owe nieszczęsne akcje z nadzieją, że to, co zmieniło się w parę, kiedyś musi się skroplić i do mnie wrócić ? ).

Przyznam jednak, że chyba najwięcej błędów popełniam w ocenianiu ludzi. Jestem dość narowisty emocjonalnie i często zdarza mi się w pierwszym kontakcie negatywnie ocenić fajną osobę. Albo odwrotnie – bezgranicznie zaufać bydlakowi, który wydał mi się kimś zacnym, a później to wykorzystał. Ta zbytnia ufność i otwartość bardzo dokucza mi dzisiaj w moich biznesach, bo przez wewnętrzny brak takiego swoistego filtra nie dopuszczam do świadomości, że ktoś może chcieć zaszkodzić mojej firmie, moim stronom WWW czy moim korektorom w Korekto. Albo skopiować moje know-how. Tymczasem to się niestety zdarza…

 

Masz może kogoś, kto był dla Ciebie wzorem i inspiracją? Jak skomentujesz obecny trend, że każdy powinien mieć swojego „guru”, który będzie dawał wskazówki i mówił jak mamy żyć, a ostatnią i jedyną konkretną rzeczą jaką nam da będzie rachunek za usługę? Masz jakieś doświadczenia z tym związane?

Nigdy nie miałem plakatu Rambo w swoim chłopięcym pokoju, nigdy nie imponował mi Jan Paweł II (traktowałem go raczej jako doskonałego w swoim fachu profesjonalistę). Wspomniany wyżej profesor Miodek fascynował mnie swoją wiedzą i sposobem jej przekazywania, co nie przeszkadzało mi wyłapywać jego błędów językowych. Fascynowałem się twórczością Kaczmarskiego, co nie zmienia faktu, że zawsze miałem do niej i do jej twórcy jakieś „ale”.

Chyba od zawsze czułem raczej kryzys autorytetów i nie szukałem ich. Dlatego i dziś jestem niezwykle cięty na większość tzw. mówców motywacyjnych i „kałczów”, którzy są doskonali w swojej formie, ale rzadko kiedy dają prawdziwą i trwałą wartość, coś więcej niż tylko chwilowy zastrzyk narkotycznego uniesienia pod hasłem „możesz wszystko i jesteś zwycięzcą!”. Rozmawiałem ze zbyt wieloma ludźmi, którzy po stadionowych spędach na 20-30 tys. osób, ale też po indywidualnych „kołczingach”, przeżywali dramat: po 3-4 pierwszych dniach niezwykłego uniesienia, niemal zawsze następowało twarde lądowanie z ręką nie tyle w nocniku, co w szambie. I kac mentalny, że ktoś nas naciął na kilka tysięcy złotych, sprzedając złudzenia.

Nauczycielem zasad (ale na pewno nie „wzorem”) był dla mnie natomiast ojciec. Człowiek, który jako dzieciak zaliczył obóz koncentracyjny, dorastał i pracował w PRL-u, a w „wolnej” Rzeczypospolitej, już jako przedsiębiorca pełną gębą, w latach 90-tych zmagał się z nierzetelnymi wspólnikami i nie zawsze uczciwymi kontrahentami.

Ojciec, który zaszczepił mi bardziej niż jakakolwiek szkoła, kościół czy prawo, proste zasady uczciwości i dobra: „Nie zabieraj innym tego, co nie jest twoje”; „Nie bierz, jeśli nie zasłużyłeś, ale nie wahaj się, jeśli ci się należy”; „Nie rób krzywdy, ale nie pozwól, by tobie ktoś ją robił”. I chyba dwie najważniejsze: „Dotrzymuj umów” oraz „Bądź niezależny i nie proś o nic”. Wszystkich tych zasad trzymam się skrupulatnie do dziś i będę się trzymał przez kolejne 40 lat.

A propos „guru”, czy raczej „mentorów”, którzy są dziś modni: przeraziło mnie, kiedy tylko w tym roku trzy niezależne osoby (w sumie niewiele młodsze ode mnie) zapytały mnie, czy mógłbym zostać ich „mentorem”. Z jednej strony to niezwykle budujące, że ktoś pokłada we mnie nadzieję i traktuje jako autorytet; z drugiej jednak „autorytet” zawsze kojarzył mi się z „autorytaryzmem”, od którego już tylko krok do władania „rządem dusz” i totalitaryzmu. Mnie to nie kręci. Jeśli moje książki, szkolenia czy inne formy aktywności są dla kogoś inspirujące (a któryś z serwisów uznał mnie nawet za jednego ze 100 najbardziej inspirujących ludzi w branży ? ) – fantastycznie i cudnie, bo to znaczy, że moje założenie, aby pomagać, przynosi skutki. Ale „mentoringi” czy „kołczingi” trochę mnie śmieszą. Mam nawet w Outlooku folder o nazwie „Mentoringi – sringi”, gdzie archiwizuję sobie prośby o tego rodzaju opiekę mentalną. O, proszę; żeby nie było:

mentoringi-sringi

 

Jak myślisz, dlaczego ludzie tak bardzo dają się ponieść emocjom i zamiast myśleć samodzielnie, ślepo wierzą swoim mentorom ?

Odpowiem pytaniem: Grzegorz, a ilu przewodników może mieć stado? Ilu kapitanów – okręt? Ile szefów – pracownicy? Ilu kierowców – autobus pełen ludzi? To, że jest jeden silniejszy i wielu uległych, jest kwestią naturalną i „bio-logiczną” (zapis celowy ? ).

Poza tym, tak jest łatwiej. Wie to każdy, kto prowadzi samochód (napięcie, odpowiedzialność, wzmożona uwaga), i ten, kto nagle przesiada się na fotel pasażera (luz, beztroska, czilałt – wynikające z braku konieczności podejmowania decyzji i brania odpowiedzialności). Mamy więc kryzys autorytetów i niedobór prawdziwych liderów, dlatego ci, którzy nimi są, przeżywają oblężenie.

Do tego dochodzi też „poczucie sprawstwa”, jak to ładnie nazwał kiedyś chyba Jacek Walkiewicz. Większość ludzi przez wychowanie wśród haseł: „nie możesz”, „nie umiesz”, „nie nadajesz się”, „nie osiągniesz tego” – jest jak ów słynny orzełek z bajki zen opowiadanej m.in. przez de Mello (chyba w „Modlitwie żaby”, jeśli mnie pamięć nie myli). Orzełek, który wykluł się z jajka wśród kur, żył jak kura i patrzył z podziwem na szybującego w przestworzach króla ptaków – orła. Patrzył, podziwiał, zazdrościł… i umarł jak kura, bo mówiono mu, że nią jest. Nie próbował więc latać, tylko grzebał robaki w ziemi i próbował gdakać.

Czyli tak, jak większość ludzi, którzy skutecznie pozwalają mediom, religii, politykom i złym przepisom tak zwanego „prawa” tłumić w sobie swoją prawdziwą naturę. Co ważne, to samo dzieje się w biznesie: ludzie zakładają firmy i popełniają te same błędy, co inni. Wystarczy jednak, że to sobie uświadomisz i… nagle okazuje się, że przestworza są Twoje, a szukanie robaków możesz zostawić faktycznym kurom.

 

Podczas naszej wymiany maili padł temat ograniczeń jakie na nas czyhają z wielu stron – rodzina, szkoła, kościół etc. Czy też miałeś ‘blokady’, które skutecznie hamowały Cię w dążeniu do realizacji celów? Jak sobie z nimi poradziłeś?

Chyba zwęszyłem ten wątek Twoich dociekań, bo częściowo już odpowiedziałem :). Generalnie, jak wspomniałem, mało kto przeszkadzał mi w życiu w moich dążeniach, co spowodowało, że w zasadzie nie tyle czułem potrzebę „dążenia”, co raczej na spokojnie realizowałem sobie kolejne mniej lub bardziej zwariowane pomysły i zadania. Co nie znaczy, że nie doświadczałem ataków bzdurnych przekonań, porzekadeł czy prób wgrania jakichś dziwnych metaprogramów społecznych.

Skutkowało to tym, że zawsze darłem łacha z powtarzanych bezmyślnie haseł: „Nie pchaj się na afisz”, „Pierwszy milion trzeba ukraść”, „Musisz mieć żonę i dzieci; i telewizor – oczywiście” i tak dalej. Gdy słyszę, że ktoś powtarza jedno z oklepanych porzekadeł czy jedną z rad „dobrych dla wszystkich”, wiem, że mam do czynienia z durniem, którego nie warto słuchać. Albo że to ja jestem durniem, który czegoś nie rozumie. Nieważne, nie ma to znaczenia.

Ale odpowiadając na Twoje pytanie, jak radziłem sobie z ludźmi, których nazywam „starszymi hamulcowymi” – po prostu: starałem się myśleć samodzielnie (przynajmniej na ile to możliwe). Filozofowie wschodu mówią o zen i nirwanie; tymczasem wydaje mi się, że wystarczy przestać przyjmować dogmaty, wierzyć w krasnoludki i w to, że rządzi nami jakaś wyższa siła (bo z tego rodzi się największy dramat człowieka – poczucie bezwolności, fatalizmu i predestynacji). Wystarczy przestać szukać zewnętrznych autorytetów i zacząć myśleć samodzielnie. Oczywiście słuchać mądrych i podglądać inspirujących, ale decyzje i sądy podejmować samodzielnie i na własną odpowiedzialność.

 

Jak oceniasz warunki do prowadzenia biznesu w Polsce? Masz jakieś złe lub dobre doświadczenia z tym związane? Z naszej wcześniejszej rozmowy wiem, że przeniosłeś swój interes do UK; co się zmieniło i czy była to dobra decyzja?

To trzy ogromne pytania – na każde z nich mógłbym odpowiadać godzinami… Ale spróbujmy:

Warunki do prowadzenia biznesu w Polsce? Są doskonałe! Jak wszędzie indziej: widziałem, jak robi się biznesy w Kanadzie, w Stanach, w Zambii, w Tajlandii, w Chinach, a nawet w Iranie. Oczywiście wszędzie są różne przepisy prawa, różne zasady i obyczaje, różny poziom skorumpowania i biurokracji.

Wiesz, Grzegorz, ludzie mówią „zła pogoda” albo „dobra pogoda”. Ale co to znaczy „dobra”? Że jest słonecznie i ciepło? Dla mnie to właśnie taka pogoda jest zła, bo nie lubię gorąca, nie lubię tłumów na plaży, nie przepadam za wakacjami, bo wtedy moje biznesy zwalniają.

A deszcz? Czy to jest „zła” pogoda? Powiedz to rolnikom po miesiącach suszy! No to może deszcz jest zły, kiedy prowadzisz auto? Też niekoniecznie: kiedy ostatnio na autostradzie złapała mnie straszliwa ulewa z gradem, okazało się, że wszyscy inni kierowcy zjeżdżają na pobocze, bo boją się jechać. A przez to ja miałem wolną drogę i sunąłem bezproblemowo szybciej niż we wcześniejszym korku.

Podobnie jest w biznesie: jeśli coś jest trudne, przepisy niesprzyjające, konkurencja – wroga, klienci – wymagający, ja widzę w tym raczej szansę i przewagę. A może nawet OKAZJĘ, bo wiem, że im trudniejsze warunki, tym więcej osób się wycofa, porzucając rynek, który można zagospodarować. Świetnie wiedzą o tym wytrawni inwestorzy nieruchomościowi, którzy błyskawicznie zgarniają z rynku wszelkie mieszkania „z problemami” technicznymi i prawnymi – kupują je za ułamek wartości, ponieważ „zwykli” kupujący się ich boją.

Tak, przeniosłem firmę do Anglii, bo wkurzał mnie nadmiar biurokracji w Polsce. Teraz, zamiast raz w miesiącu poświęcać po kilka godzin na zaksięgowanie faktur, robię to raz w roku. Firma w UK uwolniła mnie też od haraczu, na który miliony przedsiębiorców w Polsce wciąż się godzą (mówię oczywiście o ZUS-ie). Dała też znacznie lepszy punkt wyjścia do rozmów z kontrahentami zagranicznymi, którzy czemuś (ciekawe czemu ? ) znacznie poważniej traktują firmę z „Ltd” w nazwie niż z „z o.o.”.

Czy była to dobra decyzja? Być może za jakiś czas wydarzy się coś, co spowoduje, że zmienię zdanie, ale póki co – tak, była to jedna z najlepszych decyzji biznesowych, jakie podjąłem.

 

Jak oceniasz nas, Polaków, w kontekście zdolności biznesowych, wiedzy o finansach i ogólnego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi?

Oj, to znów kilka pytań w jednym. Zdolności biznesowe mamy olbrzymie. W rozumieniu słynnej polskiej zaradności i przedsiębiorczości – zetknąłem się z biznesmenami (różnego kalibru, zarówno tymi maleńkimi, jak i giełdowymi) z co najmniej kilkunastu krajów. I żaden z nich nie wydał mi się bardziej zaradny od Polaka.

Co nie znaczy, że polscy przedsiębiorcy mają wiedzę o finansach i regułach gry – to nie jest tożsame z przedsiębiorczością. Dlatego od lat zarabiam m.in. na naprawianiu cudzych ofert sprzedażowych czy – mówiąc szerzej – źle realizowanych strategii marketingowych. Polscy przedsiębiorcy wciąż bowiem wierzą w kretynizmy w rodzaju: „cena czyni cuda” (w „Efekcie tygrysa” nazwałem ich cenodajkami), „klient nasz pan”, „ciężką pracą ludzie się bogacą” i tak dalej. Ale to jest przejaw tego samego, o czym mówiliśmy wcześniej, czyli ślepego przyjmowania dogmatów oraz postępowania tak, jak postępują inni.

 

Co doradzisz młodym ludziom, którzy chcą otworzyć własny biznes?

Przeczytajcie moje książki (od „Efektu tygrysa”, przez „Targuj się!”, po „Biblię e-biznesu”) i przyjdźcie na moje szkolenie („E-biznes do Kwadratu”).

Lub – jeśli nie chcecie dać mi zarobić – po prostu: zacznijcie myśleć samodzielnie i samodzielnie podejmować decyzje, biorąc za nie 110% odpowiedzialności.

 

A teraz coś z Twojej branży: czy widzisz zmiany na lepsze w polskim e-handlu? Co nadal jest słabe i kuleje, a z drugiej strony, może jest coś, co nas wyróżnia na tle innych krajów?

Na pewno wyróżnia nas to, o czym wspomniałem przed chwilą: unikalna w skali globalnej przedsiębiorczość, której nie uświadczysz w żadnym innym narodzie. Japończycy – są pracowici, Szwajcarzy – precyzyjni, Niemcy – uporządkowani, a Polacy – przedsiębiorczy. A w słowie „przedsiębiorczość” kryje się prawdziwy zen – czyli dążenie do zbalansowania nakładów sił i środków w stosunku do oczekiwanych efektów. Niektórzy mówią: „kombinowanie”, ale to są najczęściej ci, którzy zawsze będą po stronie ludzi konsumujących, a nie tworzących wartości.

A czy widzę zmiany? Tak – zarówno pozytywne (w technologii, mentalności, dostępności wiedzy i wzorców), jak i negatywne (coraz bardziej skomplikowane „prawo”, zakusy rządzących na pieniądze przedsiębiorców, którymi finansują swoje chore polityczne programy jak „500+”, mieszkania dla nieudolnych i – ogólnie rzecz biorąc – promowanie miernoty kosztem tych, którzy są zaradni, pracowici i którym się chce). No ale to znów temat raczej na dłuższą rozmowę…

 

Wydaje mi się, że obecnie mamy niesamowicie dużo możliwości zarabiania przez internet. Czy jest to trend zwyżkowy i wszystko zmierza w tym kierunku, czy może tylko chwilowy boom?

Mylisz się: nie „wydaje Ci się”; tak jest. A czy jest to chwilowe? No, zależy, jak rozumiesz chwilę: ostatnie 15 lat w e-biznesie to ciągły wzrost, a zapowiada się, że to dopiero początek. Jeśli ktoś nazwie to „chwilowością”, chciałoby się pojechać Goethe’m: „Trwaj, Chwilo! Chwilo, jesteś piękna!”.

Ja w każdym razie mam pełną świadomość, że biorę udział w najbardziej fascynującej gorączce złota, jaka kiedykolwiek przytrafiła się ludzkości. Złoto jest wszędzie dookoła i wystarczy tylko odrobina myślenia, aby je dostrzec.

 

Z tego, co już o Tobie wiem, podróże są Twoją wielką pasją. Jakie korzyści daje zwiedzanie świata, poza tymi oczywistymi, jak zaspokajanie ciekawości i spełnianie marzeń? Czy to jest powodem, dla którego stworzyłeś biznes, którym możesz zarządzać z każdego miejsca na kuli ziemskiej, jeśli tylko masz dostęp do internetu? Co się liczy przy Tworzeniu takiego biznesu? Czy jest to trudne zadanie?

Tak – budując biznes, miałem bardzo jasno określony cel. I bynajmniej nie było to zarobienie miliona w 5 lat (chociaż to akurat stało się niejako przy okazji), ale właśnie życie takie, że to praca przychodzi do mnie (gdziekolwiek jestem), a nie ja – do pracy.

Po raz pierwszy zdecydowałem, że w przyszłości będę pracował w domu, w latach 80., jako dzieciak. Stało się to podczas oglądania filmu „Brunet wieczorową porą”, którego główny bohater (notabene korektor) zachwycił mnie tym, że korekty robi w domu – wtedy zdecydowałem, że gdy dorosnę, zostanę korektorem.

Później myśl o uniezależnieniu się od miejsca „pracy” powróciła w 2004 czy 2005 r. w autobusie linii 136 we Wrocławiu, kiedy po 2 czy 3 latach pracy w TVP, kolejny raz wracając do domu spędziłem 50 minut w tak zwanym „wibro-” i „spalinobusie”, który nie dość, że stał przez wieczność w korku, to jeszcze przytruwał pasażerów spalinami z nieszczelnej instalacji wydechowej.

Zrozumiałem, że kto się godzi dobrowolnie gazować, wstawać o 7 rano, by o 9 być w „pracy”, tracić ponad 400 godzin rocznie (czyli ponad 2 tygodnie życia!) na dojazdy i ciągle realizować cudze wizje i plany zamiast swoich – będzie miał, czego chce. Ja chciałem czegoś innego.

Postanowiłem. Zrealizowałem. Korzystam. Nie jest to system idealny, bo często coś się jeszcze sypie, przecieka i ucieka, ale generalny cel – osiągnięto.

Na marginesie: parę godzin temu [wywiad powstał w sierpniu 2016 – przypis Dutkonia] wracałem Polskim Busem z Warszawy, z niezwykle inspirującego spotkania z „królem blogerów”, jak niegdyś „Newsweek” nazwał Tomka Tomczyka vel Kominka. W autobusie uderzyło mnie, że kiedy ja mam rozłożonego laptopa i robię kolejny audyt, który sfinansuje mi pół biletu do Tajlandii, wszyscy dookoła albo grają w „Kulki” na smartfonach, albo tępo wpatrują się w okno, albo – w najlepszym razie – czytają książki. I może poza tymi ostatnimi – trwonią życie! Nie robiąc nic konstruktywnego przez całą podróż, tracą bezpowrotnie 5 godzin swojego życia, podczas których ja zdążyłem odpowiedzieć na 25 maili, zrobić audyt za tysiąc złotych, rozdysponować wśród moich korektorów 4 zlecenia na korektę tekstu (kolejne 2 tys. PLN), a i jeszcze ponegocjować z dwoma czy trzema kontrahentami w paru ważnych kwestiach. Przez te 5 godzin jazdy, które większość pasażerów po prostu „spędziła” na niczym, zarobiłem tyle, ile większość z nich zarabia przez miesiąc. (Swoją drogą, zawsze fascynował mnie frazeologizm „spędzać czas” – nieodparcie kojarzy mi się ze „spędzaniem płodu” albo „spędzaniem bydła” po wypasie; podobnie jak zawsze mierziły mnie słowa „praca” czy „zatrudnienie”, w linii prostej programujące nas na wysiłek, trud, mozół…).

Mam jednak świadomość, że to nie jest kwestia laptopa, dostępu do internetu czy do swojego e-biura. To raczej kwestia mentalności i lenistwa, marazmu i rezygnacji. I – jakkolwiek nie bardzo się na niej znam – w tym punkcie jestem za legalizacją marihuany; lub przynajmniej za wprowadzeniem do szkół obowiązku picia mate zamiast mleka ;).

 

Obecnie wydajesz swoje epickie dzieło, wytwór godzin, dni i miesięcy ciężkiej pracy, potu i łez, prawdę objawioną przez około 60 apostołów e-commerce, czyli „Biblię e-biznesu 2”. Jedynka robi wrażenie, boję się pomyśleć, co będzie tym razem! Co ma do zaoferowania druga część?

To samo, co „Jedynka”, ale pomnożone razy 1,5 – 2. Czyli półtora raza więcej treści i dwa razy więcej fenomenalnych autorów – ekspertów w swoich dziedzinach biznesu i e-biznesu.

Ale czy to jest moje „epickie” (pewnie masz na myśli: „najważniejsze”) dzieło? Hmm, zapewne w ujęciu biznesowym – tak. Nie ukrywam jednak, że książka, z której jestem najbardziej szczęśliwy, bo widzę, jak ogromne sukcesy pozwala osiągać moim Czytelnikom, to „Targuj się! Zen negocjacji”, który zresztą tłumaczy się już na angielski i wkrótce pójdzie w świat.

 

Macieju! Dostąpił Cię zaszczyt rozpoczęcia tradycji, która będzie kontynuowana we wszystkich wywiadach dla naszego portalu. Wymień proszę trzy książki, które zrobiły na Tobie największe wrażenie. Krótki komentarz mile widziany.

„Efekt tygrysa”, „Targuj się!”, „Biblia e-biznesu”. Nie, nie żartuje – żadna książka nie zrobi na Tobie tak olbrzymiego wrażenia, jak Twoja własna. Spróbuj: napisz, wydaj, weź ją do ręki i obserwuj, jak pomaga tysiącom ludziom. To jest ta chwila, w której przychodzą do Ciebie dwa najpiękniejsze słowa w życiu: „Warto było!”.

A poza tym uwielbiam „Sto lat samotności” Marqueza. [śmiech]

 

Czy chciałbyś przekazać jakieś „słowo do ludu” na zakończenie?

Ekhm, miałem wrażenie, że właśnie to robię od pół godziny…;) No dobrze, jeśli żądasz puenty, niech będzie nią to, co już padło, i co będę powtarzał, dopóki sam nie padnę: myśl samodzielnie, podejmuj decyzje, bierz odpowiedzialność – a będziesz kreatorem, a nie kreacją.

 

Ok, wszystko co piękne kiedyś ponoć się kończy, ja wiem tyle, że wywiad właśnie dobiegł końca, rozmowa z Tobą była niezmiernie ciekawym doświadczeniem. Dzięki za poświęcony czas, za masę inspirujących przemyśleń i opinii, mam nadzieję, że jeszcze uda nam się stworzyć coś wartościowego w przyszłości!

Jak widać, warto poznać myśli i sposób życia innych ludzi, gdyż może nam to otworzyć oczy i sprowokować do wzięcia się za siebie. Dla mnie osobiście najmocniejszym momentem wywiadu jest fragment, w którym Maciek opisuje podróż busem – straconego czasu już nie odzyskamy, dlatego warto wykorzystać go w 100%.

Rozmawiał: Grzegorz Janiszewski. Źródło: „Maciej Dutko presents”

1 komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Fajnie wszystko napisane, w Polsce biurokracja to jakaś masakra i to trzeba przyznać, prawda też jest że prowadzenie biznesu w internecie wymaga elastyczności i zaangażowania żeby nasz biznes się rozwijał. Nie każdy się do tego nadaje, jednak jeśli ktoś postawi sobie cele i będzie je skrupulatnie i mądrze realizował to czeka go świetlana przyszłość w sieci.

Maciej Dutko

Na co dzień prowadzę firmę edytorską Korekto.pl (korekta tekstów), w ramach projektu Audite.pl pomagam też e-sprzedawcom usunąć z ich ofert błędy psujące sprzedaż. Jeśli czas mi pozwala, dzielę się wiedzą podczas szkoleń i zajęć na najlepszych uczelniach biznesowych w Polsce (na zlecenie Allegro przeszkoliłem ponad 10 tys. sprzedawców i drugie tyle studentów).

Spłodziłem kilkanaście książek, w tym:
„Mucha w czekoladzie”,
„Targuj się! Zen negocjacji”,
„Efekt tygrysa”,
„Nieruchomościowe seppuku”
„Biblia e-biznesu” (to ponoć największy tego typu projekt na świecie).

Prowadzę szkolenia z niestandardowej obsługi klienta („Zen obsługi klienta”), z negocjacji („Zen negocjacji”) oraz ze skutecznych metod zwiększania e-sprzedaży („E-biznes do Kwadratu”) - uczestnicy tego ostatniego chwalą się nawet kilkusetprocentowymi wzrostami;).

Więcej: www.dutko.pl i www.wikipedia.pl.

Moje książki i szkolenia

Popraw się i sprzedawaj skuteczniej!

Audyt ofert Allegro i stron WWW:


Usługi edytorskie:

Korzystam i polecam

Hosting i domeny od lat mam w Domeny.tv – kocham ich za indywidualne podejście i pomoc zawsze, kiedy jej potrzebuję (podaj kod „evolu-evolu” i zdobądź 10% zniżki)


Jeśli dobre i praktyczne książki, to tylko w moim ukochanym Helionie!


Jako audiobookoholik a zarazem akcjonariusz Legimi korzystam z ogromu e- i audioksiążek w tym serwisie (sprawdź – 30 dni za darmo).


A jako że nie zawsze mam czas zadbać o zdrowe jedzenie, od lat pomaga mi wygodny i zdrowy katering z dostawą pod same drzwi, Nice To Fit You, który również polecam!


Rekomenduję tylko to, co sam lubię i z czego korzystam. Jeśli i Ty skorzystasz z moich rekomendacji, otrzymam drobną prowizję od firm, które polecam. A więc wygrywamy wszyscy i promujemy dobre i innowacyjne biznesy. Dzięki!

Mucha w czekoladzie, Maciej Dutko