Była jesień 2006. Szykowałem się właśnie do zajęć z Dziennikarstwa internetowego, które prowadziłem w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu. Tematem kolejnych ćwiczeń miała być sztuka skutecznego pisania; pisania w taki sposób, aby pociągać za sznurki konkretnych zmysłów odbiorcy. A że byłem właśnie pod wrażeniem soczystych opisów potraw w Pizza Hut (od samej lektury menu ślinianki zaczynały pracować na potrójnych obrotach), postanowiłem skopiować kilka takich opisów i zrobić ze studentami na zajęciach ich analizę formalną.
Mozilla. Pasek adresu. „Pizza-hut.pl”. Ups! „Nie odnaleziono adresu”. Co do diabła? Czyżby PH zapomniała przedłużyć rejestrację domeny? Chwila zastanowienia. A może bez łącznika? Pizzahut.pl? Działa. To poprawny adres.
Co dalej? Bez wahania: Nazwa.pl, wyszukaj domenę „pizza-hut.pl”. „Domena jest wolna”. Rejestruj. Opłać. Gotowe. I tak, w ciągu kilku minut, dzięki zupełnemu przypadkowi, stałem się posiadaczem domeny pizza-hut.pl.
Ale co dalej? Nie miałem ani cienia wątpliwości: Allegro.pl, „Wystaw nowy przedmiot” i w chwilę później oferta sprzedaży adresu „pizza-hut.pl” była gotowa. 14 dni później, po zawziętej walce kilku inwestorów, licytacja zakończyła się – domena poszła za 140-krotność kwoty, za jaką ją zarejestrowałem.
Tak zaczęła się moja przygoda z adresami internetowymi. Później były kolejne inwestycje, w tym sporo nieudanych. Największe rozczarowanie przyniosły domeny narodowe egzotycznych państewek: Girl.sc (kupiona na Seszelach), Allegro.ms oraz 3X.ms (te dwie ostatnie z wysepki Montserrat). Rejestracja całej trójki kosztowała ponad 800 zł; nie tak dużo, ale zakładając, że na późniejszej sprzedaży nie osiągnęły w sumie nawet 80 zł, łatwo wyliczyć, że współczynnik „zwrotu” był mocno ujemny (-90%).
I tak to się toczyło: raz na wozie, 9 razy pod wozem. Warto było, bo zazwyczaj ta jedna przejażdżka u góry rekompensowała pozostałe niepowodzenia.
Potem nastał sierpień 2007. Wyprawa do Kanady, a stamtąd, z grupką znajomych, dwutygodniowy wypad do Stanów. Gdzieś między Doliną Śmierci w Nevadzie a Wielkim Kanionem, podczas podróży wynajętym Rav4, naszła mnie myśl: A może napisać książkę o domenach?
W ciągu kolejnych 20 mil powstał szkic, który stał się później szkieletem całego dzieła.
2007/2008 – propozycja książki trafiła do wydawcy z Kielc. Wielkie zainteresowanie i poruszenie – jeszcze nikt w Polsce nie napisał o domenach (pojedyncze artykuliki w necie i czasopismach – tak, ale brakuje kompendium na ten temat: jak wybrać dobry adres internetowy, gdzie go zarejestrować, na jakie haczyki i „promocje” uważać, jak odzyskać domenę, która jest już zajęta itp.).
Zarząd wydawnictwa zatwierdził plan książki, jednak kiedy gotowe było już 80% tekstu, pojawiły się niespodziewane „sugestie”: skrócić całość do jednego rozdziału, dopisać kilka kolejnych i wydać większą książkę o Internecie. No ale tak się nie robi: połóg trwał, było już widać główkę i korpusik, trzeba jeszcze tylko wydobyć nóżki! A tu taka niespodzianka… Kompromis nie do przyjęcia.
Drugi wydawca (PWN) przyjął pomysł z entuzjazmem. Kilka miesięcy później książka ujrzała światło dzienne, otwierając tym samym nową serię wydawniczą pt. „Krótko i na temat” a także działalność konsultacyjną autora.
Zapraszam do lektury, a zainteresowanych pomocą w doborze lub odzyskaniu domeny – do indywidualnych konsultacji.
Domeny internetowe, to wbrew pozorom dużo szersza tematyka, niż by się mogło wydawać.