Miłośnicy Lao Tzu twierdzą, że każda wędrówka zaczyna się od pierwszego kroku. Według mnie jednak podróż rozpoczyna się znacznie wcześniej, bo od planowania i… rezerwacji hoteli. O ile doświadczeni podróżnicy wiedzą, jak robić to z głową, o tyle niedzielne wagabundy cholernie lubią przepłacać. Pomyślmy zatem, jak noclegować, by nie zbankrutować.

Niedawno nawiedzili mnie znajomi z drugiego końca Polski. Jako że podróżowali z brzdącem, drogę z Olsztyna do Wrocławia postanowili podzielić na dwa etapy, z noclegiem gdzieś pod Warszawą (bo w samej Stolycy musi, że drogo). Przybywszy wreszcie w me progi, opowiedzieli o niedrogim a kameralnym zajeździe, w którym noc wcześniej złożyli sterane podróżą członki swoje i grzdyla.
– Niedrogi, czyli ile? – nie byłbym sobą, gdybym nie zapytał.
– Jakieś 350 zł za pokój.
Zamarłem ja i moje ekonomiczne serce: nijak nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio płaciłem taką stawkę za jeden nocleg. Przeskanowałem bazę mózgową moich wypadów: od Londynu przez Lusakę, od Berlina po Sheffield, od Portland po Bangkok, od Siem Reap po… Rzeszów – nigdzie nie zdarzyło mi się zapłacić za nocleg w przyzwoitym hotelu więcej niż 30-50 dolarów. No dobra, wyjątkiem był może Paryż, gdzie ze względu na sytuację awaryjną, późną godzinę i cudną lokalizację musiałem wysupłać 75 euro za nockę; ale i to wciąż było taniej niż przypadkowo wybrany zajazd gdzieś na podwarszawskiej wsi. Kiedy powiedziałem o tym moim przyjaciołom – zdębieli i nie mogli uwierzyć. Dlaczego? Dlatego, że zapomnieli o jednej z podstawowych zasad świadomego podróżowania przez świat i przez życie:
Orientuj się!
Jeśli nie masz punktu odniesienia, skąd możesz wiedzieć, czy dana oferta jest korzystna, czy nie? Właśnie o ten punkt najczęściej potykają się turyści, zapuszczający się w tanie egzotyczne kraje: widzą ekskluzywny hotel za niewiele ponad 50 dolarów za dobę i ulegają szaleńczej ekscytacji, że tak tanio (no bo w Krakowie stałby za co najmniej 100 USD!). No tak, tyle że Azja to nie Europa…
W styczniu 2015 wraz ze sporą grupą (ok. 50 osób) wybrałem się na konferencję w Bangkoku. Organizatorzy ulokowali nas w Hotelu Grand, w dzielnicy Sukhumvit. Nocleg: ok. 250 zł, warunki – naprawdę zacne. Europejczycy spragnieni luksusów za niewygórowaną cenę z rozkoszą zakotwiczyli zmęczone podróżą ciała w ekskluzywnych wnętrzach; tylko kilku dezerterów, świadomych tajskich realiów cenowych (w tym piszący te słowa) zamienili ową pełną wygód miejscówkę na nieco mniejszy, leżący kilkaset metrów dalej hotelik Woraburi. Czekały nas tu wprawdzie skromniejsze pokoje, ale też przepyszne tajskie śniadania i malowniczo położony na dachu basen. Ta druga miejscówka kosztowała nas o ok. 70% mniej niż pierwszy wybór, który większość z naszych towarzyszy przyjęła bez zastrzeżeń. Bez żadnych targów, zamieniając tylko jeden fajny hotel na inny fajny hotel, na każdym noclegu zaoszczędziliśmy więc ok. 50 dolarów, płacąc za pokój 80 zł zamiast 250. Trzydniowy pobyt tylko w tym jednym miejscu dał nam ponad 500 zł oszczędności na każdym pokoju. A przecież to były dopiero 3 pierwsze dni z całego miesiąca czekających nas wojaży po Azji.
Wracając do Polski…
– Hm, a dlaczego nie nocowaliście w jednym z warszawskich Ibisów? – zapytałem moich gości z Olsztyna. – Zamiast 350 zł, zapłacilibyście 89 zł, bo Accor robi właśnie promocję…
– No coś ty?! Skąd mogliśmy wiedzieć…
No właśnie: jeśli wyruszasz w podróż (nieważne: daleką czy bliską), a koszty noclegów mają dla Ciebie znaczenie, możesz poświęcić jeden z dwóch zasobów: pieniądze – jeśli nie chcesz tracić czasu na szukanie optymalnej oferty – lub czas na wyszukanie sensownej opcji – jeśli nie chcesz później tracić pieniędzy, zdając się na ślepy los i nieznajomość rynku. Sam zdecyduj.
Rezerwuj wcześniej
To kolejna złota zasada ekonomicznego spania: mając więcej czasu na przejrzenie ofert hoteli, hosteli czy kwater prywatnych, masz też większą szansę, że znajdziesz dobrą okazję, w rozumieniu pozytywnej relacji ceny do jakości. Większość ludzi pozostawia kluczowe decyzje – tak w życiu zawodowym i prywatnym, jak i w podróżach – na ostatnią chwilę. A wtedy jest pośpiech, mniejszy wybór, presja na załatwienie także innych spraw. Szukając noclegu na ostatnią chwilę, jesteśmy bardziej skłonni wydać o 30, 50 czy 100 euro więcej, bo przecież podłoga już nam się pali pod nogami…
Wspomniałem Paryż. Kiedy w lutym 2015 w środku nocy musiałem opuścić zarezerwowany przez internet hotel z powodu dość znacznej niezgodności z ofertą, udałem się na nocne poszukiwanie alternatywnego miejsca do spania. W pierwszej kolejności trafiłem do nieodległego hoteliku, gdzie usłyszałem cenę 139 euro za noc. Co ciekawe, gdy wcześniej przeglądałem oferty paryskich hoteli w internecie, ten sam pokój mogłem „kupić” za 49 euro… Pamiętaj, że większość podawanych bezpośrednio w recepcji cen to stawki oficjalne, zazwyczaj zawyżone. Nie przyjmuj ich więc jako ofertę ostateczną, ale raczej jako punkt wyjścia do negocjacji.
Zasada „rezerwuj wcześniej” ściśle wiąże się z następną, czyli:
Nie wchodź z ulicy
Z hotelami jest trochę jak z taksówkami: jeśli wejdziesz prosto „z ulicy”, najprawdopodobniej zapłacisz więcej, niż gdybyś zadzwonił lub zarezerwował on-line. Dlaczego tak jest? To proste: wiadomo, że wchodzący do naszego przybytku podróżnik, zmęczony zazwyczaj i marzący o prostym prysznicu oraz kawałku łóżka, niechętnie będzie tułał się od noclegowni do noclegowni, by przyoszczędzić kilkadziesiąt euro czy dolarów. A to kolejny argument, aby o nocleg zadbać odpowiednio wcześnie.
Kiedy w 2013 roku wraz z kilkoma przyjaciółmi wybraliśmy się na Bałkany, po 20 godzinach podróży marzyliśmy tylko o tym, aby ułożyć zwłoki w poziomie i oddać się Morfeuszowi. Musiały minąć jednak jeszcze 3 czy 4 godziny, zanim znaleźliśmy wolne pokoje w czarnogórskim Kotorze, obleganym wówczas przez turystów. Nie było wygodnie, nie było tanio, nie było mowy o jakichkolwiek targach – wystarczyło, że właścicielka prywatnej kwatery spojrzała na nasze stadko zombiaków, by z miejsca zorientować się, że podstawą naszej piramidy Maslowa jest już tylko sen. No cóż, skoro jechaliśmy z nonszalanckim założeniem, że na miejscu szybko znajdziemy „coś” w dobrej cenie…

(Koh Chang, Tajlandia, grudzień 2013)
A może jednak last minute?
Planując wyjazd, z jednej strony warto rozeznać ofertę lokalnych spalni odpowiednio wcześniej. Z drugiej jednak pamiętaj, że nie zawsze trzeba rezerwować nocleg z olbrzymim wyprzedzeniem. Niekiedy bywa odwrotnie: mając zapas czasu, można na spokojnie potargować się albo wyczekać wręcz, kiedy dany hotel ogłosi jedną z rozlicznych promocji.
Zwłaszcza sieciówki lubią żonglować cenami. Aby nie szukać daleko, weźmy warszawski Ibis Budget przy Zagórnej. W maju 2015 brałem udział w czterodniowych Targach Książki na Stadionie Narodowym; wiedząc o imprezie już w marcu, odpowiednio wcześniej zacząłem przeglądać oferty hoteli, które miały spełniać tylko dwa warunki: blisko stadionu + możliwie ekonomicznie (jako że pokój miał mi służyć tylko kilkugodzinnemu odespaniu całodniowych spotkań i biznesów, sufit nad głową, prysznic i kawałek materaca był całym luksusem, jakiego potrzebowałem).
Gdybym zarezerwował noclegi od razu w marcu, za każdą nockę zapłaciłbym 169 zł. Miałem jeszcze jednak sporo czasu, dlatego skrobnąłem maila z prostą informacją negocjacyjną, że mam bardziej ograniczony budżet i chciałbym się zmieścić w niższej kwocie. Zaakcentowałem wszak, że nie mówimy o jednym, ale o czterech noclegach. Odpowiedzi wprawdzie nie otrzymałem, ale jakimś trafem (cookies jakieś czy inny remarketing? A może po prostu regularna promocja cenowa?) kiedy w kwietniu raz jeszcze sprawdzałem ofertę tego samego hotelu, okazało się, że pokój w identycznym standardzie i w tych samych terminach mogę mieć… za 89 zł, a więc niemal o połowę taniej. Per saldo wydałem o 320 zł mniej, niż gdybym zarezerwował przy pierwszym przeglądaniu oferty – wszak pierwszą moją myślą było: Hm, 169 zł za pokój w centrum Warszawy to chyba nieźle…
A może lojalność?
Jeśli lubisz raczej znajome klimaty i wolisz sprawdzoną sieć hoteli niż eksperymentowanie z nowymi noclegodajniami, dobrym rozwiązaniem może być dla Ciebie korzystanie z obiektów jednej sieci lub hotelowego holdingu. I tak przykładowo mając kartę lojalnościową Accor, możesz korzystać ze specjalnych ofert lub negocjować ceny w takich sieciach, jak Mercure, Sofitel, Novotel, Orbis i wiele innych. Oczywiście im częściej gościsz w danej sieci, tym większa szansa, że w systemie przypną Ci łatkę „VIP” czy inne „premium”, a wtedy ceny zaczną przed Tobą klękać. Pomniejszemu turyście również mogą jednak skapnąć jakieś miłe okazje czy oferty, rozsyłane njusleterami wyłącznie dla wtajemniczonych.
Aczkolwiek sam mam dystans do programów lojalnościowych. Raz, że już parokrotnie doświadczyłem problemów z naliczaniem czy kasowaniem punktów; dwa, że podróżując turystycznie, a nie biznesowo, lubię testować nowe miejsca.
A właśnie! Ważna sprawa:
Odróżniaj noclegi biznesowe od turystycznych
Wyznaję prostą zasadę: jadąc w miejsce X ze szkoleniem, na spotkanie biznesowe czy w innych interesach, mój hotel po pierwsze i przede wszystkim ma być blisko miejsca spotkania, aby rano można było możliwie długo pospać i bez stresu czy pośpiechu dotrzeć do celu. Po drugie – fajnie, jeśli będzie przy tym relatywnie niedrogi (po co płacić za luksusy, jeśli jedynym celem pobytu jest przespać się i oporządzić rano, aby nie wyglądać jak kosmita?).
Kiedy jednak wybieram się na prywatne szwędactwa po Kulce, priorytet się zmienia: hotel staje się jednym z najważniejszych elementów, które wpłyną na doznania, emocje i radość z całej wyprawy, a więc i na wspomnienia, które stanowić będą wszak moją najcenniejszą emeryturę. Right?
Na wakacjach ważna staje się więc miła lokalizacja, dobry standard, przyjemny klimat, ewentualnie oferta usług dodatkowych. To, co w ciągu roku zaoszczędzę na noclegach biznesowych, z przyjemnością przeznaczam na podbicie standardu pobytów prywatnych. Co nie zmienia faktu, że świadome myślenie o kosztach noclegów zawsze pozostaje w polu widzenia.
A niezależnie od tego, czy podróżujesz zawodowo, czy wypoczynkowo…
Targuj się!
Tę główną zasadę celowo zostawiłem na później – dotyczy ona bowiem nie tylko ustalania cen noclegów, ale jest na tyle uniwersalna, że poświęciłem jej okazałą książkę:

Pamiętaj, aby targować się mądrze. A to znaczy, że nienajlepszym pomysłem będzie pytanie o rabat ot tak, bez żadnego sensownego uzasadnienia. Po pierwsze, o rabaty pyta tak wielu podróżnych, że hotelarze na całym świecie mają doskonale przećwiczone sposoby grzecznego spuszczania tego rodzaju zaczepek „na drzewo”. Po drugie, ważne jest, abyś – chcąc negocjować cenę noclegu – wczuł się w skórę sprzedawcy i zastanowił się, co możesz zaoferować mu za ewentualną zniżkę, aby nie tylko nie poczuł straty, ale wręcz odniósł dodatkową korzyść.
Dość ciekawym doświadczeniem była dla mnie negocjacja z rzeszowskim Grand Hotelem. Kiedy regularna cena noclegu wynosiła ok. 400 złotych, ja zaproponowałem 450 zł… za dwie nocki. I rzeczywiście, udało mi się otrzymać taką cenę, która była o blisko 45% niższa od tej, jaką musiałbym zapłacić składając rezerwację on-line.
Jak mi się to udało? Oczywiście, że nie zapytałem po prostu, czy mogę zamówić 2 noclegi nie za 800, lecz za 450 zł – prawdopodobnie wówczas albo nie otrzymałbym żadnej odpowiedzi, albo co najmniej usłyszałbym dyplomatyczne „spieprzaj dziadu!”. Wystarczyło jednak odwołać się do kilku wartości istotnych z punktu widzenia hotelu, a w ciągu kilku minut w mojej kieszeni zostało 350 zł.

(fot. www.grand-hotel.pl, dostęp: 16.09.2015)
Jak proste argumenty skłoniły jeden z moich ulubionych hoteli aż do takiego ustępstwa? Tego dowiesz się z książki „Targuj się!”.
Cena to nie wszystko
Mimo że namawiam tysiące ludzi do mądrych targów, zawsze staram się podkreślać, że cena jest najgorszym możliwym elementem, jaki możemy negocjować. Po pierwsze dlatego, że jest to najbardziej oczywisty punkt większości pertraktacji, a więc najlepiej strzeżony przez sprzedawcę. Po drugie, bo prosząc o rabaty, zazwyczaj nie oferujemy nic w zamian – a zatem druga strona najczęściej nie otrzymuje najmniejszej motywacji, aby się zgodzić. Po trzecie wreszcie, targowanie się o pieniądze jest dla większości ludzi po prostu drażliwe.
Zamiast więc pytać o zniżkę na cenę noclegu, może warto zawalczyć o coś, co da nam większą wartość niż kilkadziesiąt dolarów rabatu, a dla noclegodawcy nie będzie oznaczało bezpośredniej straty ekonomicznej?
I tak rezerwując pokój typu studio, możesz przecież zaproponować, że w tej samej cenie chciałbyś otrzymać apartament (wszak jeśli w danym terminie i tak będzie wolny, co szkodzi hotelarzowi, aby – chcąc skusić i pozyskać klienta – podwyższył mu standard pokoju bez zwiększania ceny?).
Jeśli jedziesz na wyprawę w grupie – powiedzmy – 10-osobowej (5 par), złożenie rezerwacji na 5 dwuosobowych pokoi i dopytywanie o rabat będzie średnio dobre. Znacznie bardziej radziłbym Ci zaoferować hotelowi, że jesteś skłonny zamówić 4 pokoje, pod warunkiem, że piąty otrzymasz gratis (jeśli hotel się nie zgodzi – stawiam pizzę we Wrocławiu).
Albo inaczej: jeżeli wybierasz się w miejsce X na 5 nocy, negocjuj rezerwację 4 noclegów, pod warunkiem, że piąty otrzymasz w bonusie. Wierz mi, że każdy hotelarz w takiej sytuacji znacznie chętniej niż na 20% rabatu zgodzi sią na alternatywne rozwiązanie o takiej samej wartości dla Ciebie, ale znacznie tańsze dla niego.
Sam czasami negocjuję z lokatorami, którzy chcą wynająć ode mnie mieszkanie. Jako że nie cierpię wynajmu krótkoterminowego (jak chyba większość mieszkaniczników), kuszę ich dodatkowymi korzyściami przy wynajmie na przynajmniej rok, a najlepiej – dwa. Jeśli więc kiedyś chciałbyś wynająć ode mnie mieszkanie, spodziewaj się, że przy rezerwacji na rok i płatności z góry zaoferuję Ci na przykład jeden miesiąc gratis. Niby to też rabat (i to spory!), ale jakże inaczej odczuwany przez obie strony!
Negocjuj w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie
W pierwszym odcinku naszego cyklu „Negocjacje w podróży” wspomniałem, że są sprzedawcy i sytuacje, kiedy najlepsze nawet argumenty negocjacyjne mogą nie dać dobrego efektu. Jako przykład przytoczyłem warszawski hotel Marriott, w którym – ilekroć go odwiedzałem, a odwiedzałem go 7- albo 8-krotnie – nigdy nie udało mi się wynegocjować ani niższej ceny, ani darmowego parkingu, ani bezpłatnego dostępu do internetu czy choćby bezkosztowego przedłużenia doby hotelowej o 2 czy 3 godziny. Marriott ma bowiem permanentne obłożenie, przyjmuje bogatych obcokrajowców i negocjowanie z nim to jak strzelanie pestkami czereśni w Kolumnę Zygmunta.
Jakkolwiek… dokładnie takie same doświadczenia miałem z nieodległym Novotelem – hotel o podobnej Marriottowi randze, również nie cierpi zazwyczaj na brak gości. Dlatego kiedy dwa tygodnie temu badałem temat organizacji tutaj konferencji, raczej nie liczyłem na pozytywną odpowiedź przy negocjowaniu ceny wynajmu sali szkoleniowej oraz pokoi dla uczestników i organizatorów.
Zdziwiłem się nielicho, kiedy już po wymianie kilku e-maili udało mi się zbić cenę sali z 8 do 5 tys. zł (prawie 40% taniej!), a także wytargować spore zniżki na noclegi i parking dla gości (20-25% taniej). Uświadomiło mi to, że i z dużymi graczami warto pertraktować; zwłaszcza mając konkretne argumenty, jak wcześniejsza współpraca, szansa na dalszą kolaborację, spora liczba uczestników czy choćby… kuszenie patronatem medialnym i sponsoringiem. A więc oferując coś w zamian – bo to podstawa każdych mądrych negocjacji.
Oczywistą oczywistością, o której wspomnę tu już tylko dla porządku, jest zasada, wedle której warto wiedzieć również, kiedy nasze targi mogą dać lepszy, a kiedy słabszy skutek. Kiedy w czerwcu 2012 r. próbowałem zarezerwować dwa noclegi w Warszawie, nie mogłem pojąć, dlaczego ceny hoteli są jakoś niepokojąco wysokie (od ok. 1000 zł wzwyż), a i praktycznie żaden z hotelarzy nie jest skory do targów. Dopiero kiedy przybyłem do stolicy jako wielki ignorant sportów wszelakich i szczęśliwy nieposiadacz telewizora, skojarzyłem, że właśnie rozpoczyna się Euro – największa europejska impreza sportowa, która przyciąga tysiące kibiców. A skoro tak, proste prawo podaży i popytu po raz kolejny skazuje ewentualne negocjacje na porażkę.
Działa to jednak również w drugą stronę. Jeśli znasz już prawo podaży i popytu, planując kolejny wyjazd może warto, abyś zadał sobie pytanie: czy koniecznie muszę odwiedzić Poznań, właśnie kiedy odbywa się tu największa impreza targowa w roku? Albo: czy na wakacje nad polskim morzem muszę jechać na przełomie lipca i sierpnia, kiedy na podobny pomysł wpadło również kilka milionów rodaków?
Twoja efektywność negocjacyjna będzie tym większa, im bardziej będziesz elastyczny: jeśli zgodzisz się przełożyć odpoczynek w Zakopanem albo na Czarnej Górze z grudnia (szczyt sezonu zimowego) na połowę maja – wierz mi, że Twój potencjał nabywczy i/lub negocjacyjny będzie niepomiernie wyższy (mój osobisty rekord: 70% tańsza rezerwacja w sezonie „niskim” – 50 zł za piękny apartament z widokiem na góry zamiast regularnych 160 zł.

I czy na majówkę albo inny „długi weekend” koniecznie musisz jechać wtedy, kiedy setki tysięcy innych etatowców? Pomyśl: po pierwsze, wszędzie jest wówczas tłoczno. Po drugie, ceny sięgają zenitu (pamiętasz? Podaż, popyt…).
– No tak, mądralo! – odpowiesz. – Łatwo mówić, kiedy jest się wolnym od etatów i pracodawców. A co jeśli właśnie w długi weekend mogę najoptymalniej wykorzystać wolne dni, nie biorąc ich zbyt dużo?
I to jest właśnie rozumowanie stadnej owcy! Pomyśl: skoro cena noclegu w miejscu turystycznym skacze w takich chwilach o 200-300%, to może jednak warto pojechać 3 dni później, kiedy pensjonaty i hotele świecą pustkami, i kiedy cenę możesz zbijać z zamkniętymi oczami! Nawet, jeśli weźmiesz wtedy w pracy dwa dni urlopu bezpłatnego, przez co stracisz 200 czy 300 zł, znacznie więcej możesz odzyskać w postaci dużo niższych kosztów pobytu. Do tego brak tłoku na szlakach, w basenach, w restauracjach…
Naprawdę:
Aby podróżować, spać i żyć ekonomicznie, wystarczy włączyć myślenie.
W tym odcinku opisałem tylko kilka sposobów i zasad uzyskiwania noclegów tańszych nawet o 50-70%. Więcej ciekawych informacji oraz negocjacyjnych kejsów znajdziesz w książce „Targuj się! Zen negocjacji” (www.targujsie.pl) – zapraszam do lektury. Dowiesz się z niej na przykład, jak na jednej tylko rezerwacji hotelu w Azji z łatwością i w ciągu kilku minut udało się „urwać” 1200 złotych.
A w następnej części cyklu „Negocjacje w podróży” podpowiem Ci, jak negocjować zwrot pieniędzy, jeśli na miejscu zastałeś inny standard niż ten, którym kusiła Cię atrakcyjna oferta w internecie. Podpowiem też, jak egzekwować swoje prawa u operatora lotniczego, który z jakichś powodów nie dowiózł Ciebie lub Twojego bagażu na miejsce.
Źródło: Maciej Dutko, „Magazyn Biblii Taniego Latania”
[…] Negocjacje w podróży – targuj się z głową! Część 2: Hotele […]