Kiedyś był Wuj Sam, który – niewidzialną ręką – przysyłał paczki zza oceanu. Dziś mamy Ciocię Unię, która coraz intensywniej promuje miernotę, wyręcza w myśleniu i psuje rynek. Patologia trwa, a my, Unijczycy, cofamy się do roku 1933 i zaczynamy palić… nie, nie książki, ale stosy euro. Ogniska już płoną.
Kiedy kilka miesięcy temu zakładałem nową firmę, postanowiłem ubiegać się o unijną dotację na innowacyjność. Odpadłem w przedbiegach, bo – mimo innowacyjnego charakteru działalności – dobrze byłoby spełnić jeszcze kilka „drobnych” warunków:
- odciąć sobie nogę (preferowane osoby niepełnosprawne),
- przeprowadzić na wieś (mieszkam w dużym mieście? musi, że żyje mi się dobrze),
- postarzeć się o 15 lat (45+ to wiek zasługujący na unijne wdzięki),
- zerwać wszystkie kontrakty („Ma Pan 10 umów o dzieło? Proszę zapomnieć o dotacji”),
- wreszcie: zmienić płeć (mimo szumu o równouprawnieniu, Ciocia Unia woli panie).
Dla jasności: nie mam nic przeciwko bezrobotnym, inwalidom, osobom w wieku X czy Y, mieszkającym na wsi, a już zupełnie nie mam nic przeciw kobietom. Jeśli ktokolwiek potrzebuje dodatkowego wsparcia ze względu na niesprzyjające warunki, uważam, że po to buduje się społeczeństwa – mrowiska, by pomagać słabszym. Tylko dlaczego niszcząc zdrowych?
Inny projekt, inna dotacja: owszem, dostanę 40 tys. złotych, wpierw jednak muszę przejść 3-miesięczne szkolenia. I nic to, że mam gotowy biznesplan, że mam nagranych kontrahentów i umówione pierwsze duże zlecenia: najpierw poligon, potem otwarcie firmy.
– „No dobrze, ale ja od kilku lat aktywnie działam w e-biznesie, choć dotychczas TYLKO jako freelancer”.
– Pani z PARP: „A co to znaczy freelancer?”
– „Muszę przejść szkolenia z e-marketingu? Ale ja sam takie szkolenia prowadzę, od bezrobotnych, po studia MBA…”.
– „NBA czy nie NBA, szkolenie przejść musi każdy. A potem napisze pan nowy biznesplan, a jak szczęście dopisze, to może i dotacja będzie”.
No nic. Firma powstała bez jednego UEuro, bez jednej dotacji, bez parasola Cioci Unii.
Ale to dopiero początek – prawdziwe patologie dopiero wkraczają na scenę. Zapraszam na show!
Otóż wiadomo powszechnie, że tzw. projekty unijne są nowym Eldorado, nową gorączką złota i nową Ziemią Obiecaną w jednym. Czy – mówiąc prościej – nową marchewką dla mas. I dobrze – założenie podstawowe jest prawidłowe: pomagać potrzebującym, wspierać innowacyjnych, dotować pomysłowych. Sam prowadzę szkolenia w kilku europrojektach: a to studia podyplomowe dla przedsiębiorców, a to podstawy marketingu dla osób, które odważą się otworzyć firmę. Sprawna organizacja, doskonałe zarządzanie i fantastyczni uczestnicy, którzy przychodzą po to, żeby nauczyć się stąpać po tym kruchym lodzie, jakim jest własna działalność.
I to jest dobre.
Ale nie jest dobra patologizacja rynku szkoleń unijnych. Oto bowiem zaczynają się czasy, że awanturnicy nie muszą już jechać na Dziki Zachód, by w pocie czoła szukać złotych bryłek; teraz to złoto szerokim strumieniem płynie do leniwych, zblazowanych i coraz bardziej chorych z niemocy twórczej małych ludków, którym ani nie chce się być innowacyjnymi, ani przedsiębiorczymi, ani wyjątkowymi.
Bezrobotni wypracowali nowy, bezstresowy sposób zarabiania: zapisują się na kolejne finansowane przez Unię kursy. Z tym, że dziś nie tylko nie dopłacają ani złotówki, ale sami – oprócz ciepłego obiadku, pendrive’a i miło spędzonego czasu – dostają pieniądze za udział. Czy można wyobrazić sobie bardziej chore i szkodliwe zjawisko: płacić ludziom za to, by łaskawie zechcieli wziąć udział w szkoleniu? A może lepiej od razu kupić bezrobotnemu willę i mercedesa, po co ma się biedak wysilać?
Pod urzędami pracy mamy do czynienia z nowym zjawiskiem. Zawodowi bezrobotni spotykają się na pogawędkach i dzielą informacjami, który ile zarobił na kursach i szkoleniach w ostatnim miesiącu. Profesjonalni łowcy okazji, ich praca to udział w szkoleniach. I rozbudowa własnego cv o kolejne cenne punkciki.
Znajomi z moje branży (szkolenia komercyjne) zachodzą w głowę, jak do tego doszło: my, trenerzy, nie możemy znaleźć chętnych na nasze kursy płatne, bo takie same zajęcia Ciocia Unia rozdaje hojną ręką na lewo i prawo za darmo. Przyjaciel, który jest koordynatorem jednego z takich projektów, opowiada:
„Ci ludzie na dzień dobry dostają laptopa. Potem uczestniczą w szkoleniach. Przez rok mają zapewnione wyżywienie, bezpłatny Internet, a do tego dostają 4 zł za każdą godzinę zajęć, w których wezmą udział. A jacy są do tego roszczeniowi, jacy wymagający!”
Taka jest filozofia tak zwanej wspólnoty: „Nie dawać biednemu wędki, ale rybę. Włożyć mu ją do ust i jeszcze za niego przerzuć, by się nie zmęczył. A potem jeszcze przetrawić i… dać kolejną rybę prosto do dzioba. Nie smakuje? Oj-oj-oj, Ciocia Unia następnym razem postara się bardziej, płacą – Unijczycy”.
no niestety, przykro – ale potwierdzam; mam w rodzinie bezrobotnego, który zna temat z pierwszej ręki, jest dokładnie tak jak w artykule: szwagier zapisuje się na wszystkie szkolenia jakie wpadną mu w oczy i jak tylko się dostanie, chodzi. oczywiście mowa o zajęciach płatnych, inne mu się ni eopłącają:) Czasami dostaje jakieś gadżety ale żadko, ale zawsze ma tych parę złotych, najczęściej rano są kanapki a w niektórych programach – obiad. Szwagier mówi: „żyć nie umierać”. Trochę szkoda, bo to szwagier, ale co zrobić, skoro ktoś mu stwarza takie warunki do pasożytowania, to w sumie też bym chyba skorzystał na jego miejscu.
Niestety wszystko prawda – wstyd sie przyznać ale sam jestem bezrobotnym, który działa w ten sposób: wygodny zasiłek plus do tego różne bonusy, a ostatnio zwłazcza szkolenia. Nie dość, że dostałem pendriwa i kilka innych gadżetów, szkolenie trwa prawie miesiąc, co dziennie ciepły obiad i przerwy z kawą i ciastkami, a do tego pieniądze za udział – nieweile ale jednak! W ten sposób mam ponad 1000 zł miesiecznie plus jedzenie, samo szkolenie też ciekawe ale na pewno nie będę korzystał z tej wiedzy później. No ale skoro ktoś nam to daje to tylko głupi by nie skorzystał. Iśc do pracy? No ale to jest moja praca: wstaję rano i idę na szkolenie. I po co to zmieniać?
Trochę przeraził mnie ten artykuł – fakt finansowania tego typu kursów dla bezrobotnych jest moim zdaniem jak najbardziej wskazany ale dodatkowo płacić im za udział w kursie – to chyba jakieś nieporozumienie, do tego 4 zł za godzinę ??!! moja koleżanka pracuje w barze i dostaje 5 zł za godzinę – chyba zaproponuje jej zmianę branży na bezrobocie :/