Właśnie wróciliśmy z 4-miesięcznej wyprawy po Azji. Głównie – po Indiach, do których w ostatnich dwóch latach wjeżdżałem 10 czy 11 razy. I chyba przedawkowałem ten kraj…


Ale najpierw – parę polecajek przydatnych w podróży:

Każda podróż to logistyka: planowanie tras, lotów i noclegów, sprawny internet itd. Oto narzędzia, z których sam korzystam i które polecam (skorzystaj z moich reflinków i kodów, i zgarniaj bonusy):

  • Noclegi – to najdroższy element podróży! Lubię mieć duży wybór, ale nie przepłacać, korzystam więc z Agoda.com (te same obiekty, co w Booking czy Airbnb, tu bywają o 25-30% tańsze!).
  • Darmowe noclegi w podróży? Robię tak: na czas wyjazdu wynajmuję moje mieszkanie, i z tego finansuję noclegi w świecie! Przełam blokady i spróbuj sam: zarejestruj się jako gospodarz (www.airbnb.pl), wynajmuj (łatwo i bezpiecznie!) swoje mieszkanie/dom, a za uzyskane pieniądze opłacaj noclegi gdzie tylko zechcesz!
  • Internet – to podstawa w podróży (zwłaszcza jeśli się e-pracuje). Korzystam z Orange Flex i ich planów roamingowych. Kliknij tu, pobierz apkę, załóż konto i wpisz kod MACIEJ9K94.
  • Internet z e-SIM – rozważ też internet w aplikacji z kartą e-SIM. Polecam: Yesim (łap kod rabatowy ALZR5137 i zdobądź parę euro) i Airalo (kod MACIEJ2035).
  • Revolut Ultra – pozornie droga, ale przy częstszych podróżach bardzo przydatna opcja (a dzięki cashbackowi, może być wręcz darmowa): płatności w każdej walucie, ubezpieczenie podróżne, darmowe saloniki lotniskowe na całym świecie (!) i wiele innych narzędzi. Więcej pisałem o niej w artykule „Revolut Ultra – karta dla bogaczy?”.
  • Bilety lotnicze – zwykle rezerwuję w Kiwi.com (najwygodniejsze wyszukiwanie połączeń, także wieloetapowych). Załóż konto z ww. linku i zgarnij parę dyszek zniżki!
  • nFirma (Lexea) – stała opieka prawno-księgowa nad moim biznesem, także gdy jestem w podróży? Tę zapewnia mi Lexea! Załóż z nimi spółkę Ltd (koniecznie powołując się na mnie i dając mi znać), a Twój biznes stanie się lekki jak piórko i mobilny… jak diabli;).
  • Hosting i domeny – prowadzę firmę Korekto.pl w 100% opartą na e-pracy. Warunkiem spokojnej podróży jest stabilny hosting i obsługa domen. Tu polecam Domeny.tv i MSerwis.pl (podaj kod RABAT-EVOLU i złap -10% na domenę lub RABAT-55EVOLU i aż -55% na hosting!).

5-letnia wiza do Indii to nie jest najlepszy pomysł…;)

Właściwie już za pierwszym razem zaledwie po paru dniach miałem dość Mumbaju: jazgot, tłok, spaliny, ludzie włażący bezmyślnie innym pod nogi albo kierowcy próbujący cię potrącić na drodze (sic!), metrowej głębokości dziury w chodnikach, pręty zbrojeniowe i inne zardzewiałe artefakty sterczące z każdego miejsca, bezdomni śpiący beztrosko w poprzek chodników czy na schodach metra, rozsypujące się auta, nieustanny jazgot klaksonów, stada szczurów i dwumetrowe sterty śmieci, jedzenie, cuchnące rzeki – ścieki, wszechobecny brud i bylejakość na każdym kroku – to miasta Indii w telegraficznym skrócie.

To jedna z mniejszych kup śmieci, jakie napotkaliśmy w Mumbaju. Bywają takie, które mają 2-3 metry…
Zen z krwi i kości;)

Do tego – jedzenie, które od początkowego zachwytu doprowadziło mnie niemal do granicy znielubienia. Pal licho, że pod względem higieny jest to indyjska ruletka, bo warunki, w jakich zwykle jest przygotowane, dają raczej 5 na 6 szans, że się strujesz. No chyba, że sprawnie opanujesz klasyczny trik, czyli codzienne szczepienie solidną porcją rumu lub whisky z colą (i nie, nie jest to mitem, jak wyczytasz w wielu poprawnych źródłach, lecz całkiem sprawdzoną metodą na brak gastrorewolucji). Jeszcze bardziej ciąży jednak fakt, że indyjskie żarcie… po prostu ciąży: ciężkie, tłuste, zawiesiste i przearomatyzowane sosy, które na początku chwytają za serce, a których w tym kraju praktycznie nie da się uniknąć, po paru tygodniach naprawdę nieprzyjemnie chwytają też i za żołądek, i za wagę…

Co z tego, że piękne i zmysłowe, skoro na dłuższą metę ciężkie jak diabli… (fot. AI)

Swoją drogą, ciekawostka: podobnie, jak kuchnia chińska w Polsce niewiele ma wspólnego z tą oryginalną w Chinach, tak i Indusi w Polsce robią naprawdę niepomiernie lepszą gastrorobotę niż ci w Indiach. Może jednak sanepid nie jest aż tak zły?;)…

Jasne, oprócz tłocznych, jazgotliwych i śmierdzących miast, Indie to też (a może przede wszystkim) malownicze wioski, spektakularne Himalaje, zmysłowa Kerala czy urokliwa Goa – to miejsca, które przez jakiś czas ratowały ten kraj w moim mózgu, i przez które wracałem tu z uporem seryjnego masochisty (jeśli nie samobójcy) – taki syndrom mumbajski😉.

Ale ostatecznie…

 

Indie przegrały u mnie jedną rzeczą!

Permanentne, nieustające i wszechobecne łupanie przyjezdnych – to jest coś, co przelało czarę goryczy. O co chodzi?

O to, że biały człowiek w Indiach to „chodząca studolarówka”, jak rzekł jeden z moich przyjaciół. Albo wręcz jak chodzący bankomat. To zrozumiałe: przy przeciętnych zarobkach prostego człowieka w tym kraju rzędu 300-500 INR (13-23 PLN), nawet słabo zarabiający Polak może się czuć jak bogacz: niemal wszystko jest kilkukrotnie tańsze niż u nas, a więc każdy zarobiony w Polsce tysiąc złotych, w Indiach ma wartość nabywczą kilku tysięcy.

Indusi to wiedzą, dlatego na każdym kroku – oprócz masy żebraków – spotkasz się z próbami złupienia. Najczęściej – udanymi, zwłaszcza jeśli jeszcze „nie umiesz Indii”. A ja właśnie…

 

Nie umiem Indii, czyli jak mnie łupili

Zdradzić Ci kilka pułapek, w jakie wpadłem (lub prawie wpadłem) w całym tym kraju, jak długi i szeroki? No to lepiej najpierw zaopatrz się w coś mocniejszego do picia. A jeśli kiedyś zechcesz wybrać się do ojczyzny Gandhiego (mimo wszystko polecam, bo nie warto umierać, zanim choć raz nie liźnie się Hindustanu), może moje przypadki uchronią Ciebie i Twój portfel. Znajdziesz tu zarówno kejsy lekkie, jak niewielkie skubnięcia na targowisku, ale i całkiem grube, jak dosłowne oszustwo tutejszego przewoźnika lotniczego (serio!).

No to lecimy, zaczynając od absolutnych drobiazgów z numerem 11 do totalnego lidera – złodzieja, który zdobył miejsce nr 1 (już teraz zdradzę, że chodzi o linie lotnicze Air India Express, których wystrzegaj się jak małpa nielubiąca bananów – bananów)!

 11. Nie mam wydać! To standard na całym świecie, ale w Indiach ultra-popularny! 500 rupii (≈23 zł) dla wielu ludzi w tym kraju to pokusa większa niż kilometrówka dla pewnego europosła, który zapewniał, że z Polski dojeżdża do Brukseli traktorem😉.

500 rupii (22,5 PLN) to więcej niż dniówka nisko wykwalifikowanego pracownika w Indiach (na zdjęciu: 4000 INR, tj. 180 zł, odpowiadające wynagrodzeniu za 10 dni pracy…).

Spróbuj zapłacić takim banknotem za przejazd tuk-tukiem (nie wiesz, co to tuk-tuk? patrz punkt 6), za momosy (pierogi) od ulicznego sprzedawcy albo za warzywa na targu, a jest więcej niż prawdopodobne (statystyki własne), że Twój kontrahent gdzieś przepadnie, porzucając nawet swój pojazd albo stoisko, „by rozmienić”. Jeśli wytrwasz tych 5-8 minut, owszem, wróci z garścią drobnych i niepocieszoną buzią, że jeszcze jesteś. Albo – jak pewnego razu taryfiarz w Mumbaju – chwyci Twoje 200 rupii (9 zł) i po prostu powie, że nie wyda Ci 50, bo pomylił drogę i zrobił 200 metrów więcej, więc mu się należy. Seriooo!

10. Jajka – 67% droższe dla białasa. „10 rupis, ser!” – padła odpowiedź na pytanie o cenę jajka na przydrożnym straganiku. No tak, tylko że ichni ludzie płacą 70 rupieci za tuzin, czyli jakieś 6 INR/szt.

Jeśli 4 rupie (13 groszy) nie robią Ci różnicy, po pierwsze pamiętaj, że to 67% drożej (pokaż mi inwestycję z takim zwrotem!). Po drugie, zwykle kupujesz właśnie 12 sztuk, a to już daje prawie 50 rupii więcej.

9. Limonki 100% droższe. Tak, tyle przepłacił Dutkoń, chcąc kupić od starej, pięknej, bezzębnej babulinki. Dopiero po sprawdzeniu cen przy innych straganikach na targu zorientowałem się, że 10 INR (45 gr) za sztukę to dokładnie dwa razy więcej niż normalnie. Przy okazji: po tylu razach w Indiach już wiem, że najskuteczniej łupią właśnie twarzowi poczciwcy: schorowani staruszkowie, przesympatyczni kelnerzy, uśmiechnięci sprzedawcy i naduprzejmi taksówkarze. Jeśli ktoś w tym kraju jest dla Ciebie gburowaty lub po prostu suchy, najprawdopodobniej ma dobre intencje.

8. Anlimited montli internet, ser! Firma nazywa się Airtel i sprzedaje karty SIM. Jeśli nie korzystasz z własnych pakietów (patrz: ramka z poleceniami na początku tekstu), zakup lokalnej simki zapewni Ci kontakt z e-światem. Tylko sprawdź dokładnie, co kupujesz: mój internet, który miał być nielimitowany, taki właśnie się okazał, tyle że do limitu 2 GB dziennie😉. No i „miesięczny” oznacza tyle, że ważny 28 dni (kocia krew! właśnie tych ostatnich dwóch dni cholernie nam zabrakło…).

7. Opszynal kontrybuszyn, czyli drobny druk. W wielu restauracjach, zwłaszcza nastawionych na turystów, do cen podanych w menu dolicza się podatki. Zwykle jest to wyraźnie zaznaczone. Ale nie zawsze: czasami dowiadywaliśmy się o takiej przyjemności dopiero podczas płacenia. A czasami – jak w jednej z Pizza Express – przesympatyczny pan kelner (strzeż się ich najbardziej!) ot tak do rachunku na 2400 INR doliczył bagatela 245 rupii „za obsługę”. Gdy zapytałem, co to, wyjaśnił, że wynagrodzenie za pracę załogi. „Bat it is opszynal, ser, aj ken kansel it, if ju łont” – dodał, teatralnie posmutniawszy [manipulacja!].

“Jes, aj łont” – poprosiłem uprzejmie, więc skorygował rachunek. Różnicę tę i tak dostał w ramach napiwku, ale mam nadzieję, że również prztyczka, że nie trzeba rżnąć, bo za dobrą pracę (a Pizza Express to nieliczna sieć w Indiach, gdzie da się zjeść prawdziwą pizzę) nawet biały potrafi się odwdzięczyć.

6. Cwaniak z tuk-tuka – po raz pierwszy. Tuk-tuki (zwane też „riksha” albo „auto”) to sympatyczne pierdzipędki – trójkołowe mikro-taksówki, popularne w wielu krajach Azji. Tanie, wszechobecne i wszędowciskliwe (lepsze do sprawnego przemieszczania się w korkach niż klasyczna taksówka czy autobus; oczywiście rak płuc w gratisie, ale to masz wszędzie).

Tuk-tuk na tle bramy Indii. Oczywiście to kompozycja abstrakcyjna, bo te pojazdy nie mają wstępu do południowego, cywilizowanego Mumbaju;). (fot. AI)

Sęk w tym, że łapiąc tuk-tuka „z ulicy”, masz w zasadzie 170% pewności, że będziesz obdzierany ze skóry. Serio: na dziesiątki przejazdów tymi cudakami w Mumbaju, Delhi, Bangalore, Kerali, Goa czy Chennai, nie zdarzyło mi się ani razu, aby kierowca nie próbował zawyżać ceny. Przy pierwszej naszej wizycie w 2023 była to trzykrotna przebitka (tuk-tukarz przy lotnisku zaczynał od 300 INR, czyli jakichś 12 zł za najkrótszy nawet kurs, który normalnie kosztuje 100 INR; ale parę dni temu trafiliśmy na mistrza, który zaczął od 500, by po kilku minutach biegnięcia za nami, zejść ostatecznie do 250 za odcinek kosztujący de facto ok. 100 rupii, czyli 4,5 złotego).

5. Ból (portfela) u dentysty. Dutkoniowi coś tam się ukruszyło, wypadła jakaś plomba, a i parę zębisk warto było już poprawić (niefajne przebarwienia i takie tam). Zrobiłem risercz, że w Indiach mają sporo dobrych klinik, a stawki są niepomiernie niższe niż w Polsce.

2000 INR za jedno proste uzupełnienie, sir! – usłyszałem w naprawdę profesjonalnym, światowej klasy gabinecie. Toż to 90 zł, czyli kilka razy taniej niż w Polsce! Za 6 zębisk zapłaciłem więc 540 zł, ciesząc się, że tak tanio, a do tego u naprawdę wysoko ocenianej dentystki, z materiałami najwyższego (podobno; czas pokaże…) poziomu. Czyli praktycznie zwrócił się koszt biletu do Indii i z powrotem!

No tak, tylko że gdy później sprawdziłem ceny analogicznych usług w innych dobrych gabinetach w Mumbaju, okazało się, że oscylują raczej na poziomie 900-1200 INR, rzadziej 1500, a 1800 to już naprawdę drogawo. Kiedy umawiałem się – mimo wszystko – na kolejną wizytę – było już: Ok, ok, ser, 1500 is ok. Czyli za pierwszym razem nie targując się (aaa! www.targujsie.pl), przepłaciłem co najmniej 25%.

Czytałeś albo słuchałeś już „Targuj się!”? Nie? Czas to nadrobić, aby nie dać się złupić (nie tylko w podróży).

4. Cwaniak z tuk-tuka – po raz drugi. On miter, ser, on miter! Czyli jazdę „na licznik”, a więc „uczciwie”, zaproponował inny twarzowy poczciwiec. Skorzystaliśmy. No tak, ale na swoją wysoką ocenę w tym rankingu ten pozornie niegroźny dziadek zasłużył sobie licznikiem, który – gdyby zamiast elektroniki miał wskazówki – mógłby służyć za wentylator, tak zapierniczał. Efekt: 380 INR za przejazd, za który rezerwując przez Ubera zapłacilibyśmy dokładnie 107… I nie było zmiłuj się: Ale ser, licznik jest ok, ser! Tak, możesz złożyć skargę, ser; sorry, ser, namaste, ser.

fot.: AI, jak widzisz;)

3. Optyka naciągactwa u optyka. Dla jasności: przez optyka w Badlapur zostałem złupany koncertowo, a mimo to – wystawiłem mu 5* w Guglu. Właśnie za to, że przypomniał mi, że nawet przemądrzały autor książki o negocjacjach może zostać zrobiony na jedną z najprostszych i starych jak świat metod, które sam opisał…

To może okulary, skoro są tańsze o paręset złotych niż w Polsce? – rzucił Dutkoń w rozmowie z siostrą Dutkoń. No więc zapadło: jedna para dla mnie, dwie – dla niej. Oprawki: od 1450 INR (65 PLN) za proste zapasowe zwyklaki dla mnie, do jakichś 300 zł (za rasowe Tommi Hajhitlery, czy jak to się tam nazywa, dla siostry). No i 6180 INR (278 zł) za szkła. Sprzedane, wykonane – jest ok.

Mimo wszystko, polecam V.A.Mayekar Opticians – to wyłącznie moja wina, że przyjąłem pierwszą ofertę, dając się złupić;). Obsługa – przesympatyczna i profesjonalna.

Ale kiedy zaczęliśmy się zastanawiać nad następną parą, stwierdziliśmy na głos, że jednak te szkła wydają się chyba trochę drogie, więc odpuszczamy. I dopiero zrobiwszy zwrot przez rufę ku wyjściu, usłyszeliśmy:

Łejt, ser! Dam ci lepszą cenę za równie dobre szkła tej samej jakości, a nawet lepsze: 2700 INR – i otworzył drugi, alternatywny cennik, wyciągnięty spod lady (klasyka gatunku, kiedy klient ci ucieka – zobacz „Targuj się!”, strona 171). Z trudem przełykając nagłą wirtualną kluchę zawstydzenia, w locie przeliczyłem, że kupując bez negocjacji droższe szkła „o tej samej jakości”, przemiły i przeprofesjonalny pan optyk skroił Dutkonia o 10,5 tysiąca rupii (czyli bez mała 500 zł).

Szapoba!

2. Perfidne łupanie na Airbnb i w hotelach. Są łupania, za które szapoba!, i są takie, za które idź do piekła, kanalio! Powszechna, obrzydliwa praktyka gospodarzy Airbnb w Indiach: rozliczne niespodzianki już po opłaceniu rezerwacji.

Oto na co nas próbowano złapać:

  • Dopłata 600 INR (27 PLN) za wizytę dodatkowego gościa, który wpadłby tylko na na drinka (miało przyjść kilkoro znajomych z konsulatu i zaprzyjaźnionych artystów, ale przemiły i usłużny gospodarz zaskoczył nas informacją o opłacie za „pobyt krótkoterminowy” w takiej właśnie wysokości za każdego przybysza (serio!).
  • Dopłata 700 INR (32 PLN) za możliwość… korzystania z drugiej sypialni (Bo możecie przecież spać w jednej!). Nic to, że apartament wynajmowany jako „całe miejsce”…
  • I najbardziej egzotyczne, co nas spotkało: Haj, Maciej, aj em hepi, że zatrzymasz się u mnie – będziemy mogli się poznać, bo mieszkam w drugim pokoju. Ale jak to, że jesteś zaskoczony, przecież właśnie ci to mówię, będzie dobrze, maj friend, okej, maj friend? Lubię poznawać nowych ludzi, ty też polubisz. No nie, friend Dutkoń już polubił tylu nowych ludzi w swoim życiu, że polubienie kolejnego drobnego cwaniaczka, który ogłasza, że „do dyspozycji gości jest całe mieszkanie”, nie jest konieczne do szczęścia.

Nie muszę chyba dodawać, że informacji o tych „niespodziankach” nie było w opisie żadnej z ofert… Nie muszę chyba dodawać, że każdy z tych cwaniaczków został błyskawicznie zgłoszony do Airbnb jako oszust (przepraszam, ale dla mnie są to po prostu oszuści, proszę więc nie wyskakiwać mi w komentarzach, że „taka kultura”, i że należy zrozumieć – nie, łajdak pozostaje łajdakiem w każdej szerokości geograficznej!).

Aha, jeszcze jeden kejs, ale tym razem rezerwacja przez moją ulubioną Agoda.com: dwa razy mniejszy i tańszy pokój, niż zamówiłem. Noł, ser, dis is dżast hajlajted foto – czyli: to tylko zdjęcie dla przyciągnięcia uwagi, wasz pokój jest inny – usłyszeliśmy w bardzo dobrym skądinąd jak na Indie, a przy tym – całkiem przystępnym cenowo hotelu Gulf Colaba w najbardziej turystycznym miejscu Mumbaju, parę minut od słynnej Bramy Indii i nie mniej słynnego luksusowego hotelu Taj.

Serio: zamówiłem większy i droższy pokój o podwyższonym standardzie:

…a próbowano wmusić nam takiego ciasnuszka:

fot. Agoda.com

Skończyło się dyskusją z menedżerem, który pokazywał nam aż cztery alternatywne pokoje (równie małe), by wreszcie przyznać, że pokój, który zamówiliśmy, jest anawailejbli, sorri, ser. Ju musisz, ser, wziąć któryś inny pokój, ser.

No nie, ser nic nie musi. Ser może poprosić o anulowanie rezerwacji i zwrot pieniędzy, a następnie zadać sobie minimum wysiłku, by znaleźć coś innego. Okej, okej, ser, dont łori. Łi giw ju tobie, ser, nasz best rum, prezydencki rum, ser, okej, ser?

Nie, nie okej; ale zgoda.

Pokój prezydencki zamiast malucha, który próbowali nam wcisnąć (fot. Agoda.com). Za winklem jest jeszcze wanna, w której bycząc się, można podziwiać panoramę portu (Morze Arabskie).

1. Wydymani przez Air India Express. Straciliśmy dzień życia, masę nerwów, 750 zł za dodatkowe bilety i hotel (odzyskałem później 500 zł od Kiwi.com – solidna firma!) oraz jakieś 1900 zł z niezrealizowanej na czas transakcji giełdowej. Już wyjaśniam.

Dzień przed wylotem z Mumbaju do Goa odprawiam nas na lot na stronie przewoźnika. Z ciekawości klikam na wybór lepszych miejsc, aby zobaczyć, ile wyniesie ewentualna dopłata za taki apgrejd (bo ceny są ukryte). Wtem – niespodzianka: dopłata za podświetlone miejsce okazuje się dwa razy wyższa od ceny obu naszych biletów (!), ale nie możesz się już cofnąć: pozostałe miejsca na schemacie samolotu momentalnie stają się nieaktywne, serwer zapamiętuje twój „wybór”, i mimo czterech godzin prób powrotu do wcześniej przydzielonych losowych miejsc, nie da się tego anulować. Nie pomaga przelogowanie systemu, nie pomagają próby zmiany w aplikacji (nawet po jej przeinstalowaniu), nie ma żadnej efektywnej formy kontaktu z linią (czat-bot na stronie zapętla się i prowadzi w ślepą uliczkę, to samo na Fb oraz przez WhatsAppa, kontakt czatowy z żywym człowiekiem – niemożliwy, o dodzwonieniu się – zapomnij, podany na stronie e-mail – nieprawidłowy).

No więc pełna frustracja, parę godzin z życia i parę milionów neuronów – w piach.

Chamska pułapka przy odprawie w Air India Express: wystarczy kliknąć w inne miejsce niż przydzielone losowo, a system natychmiast dezaktywuje inne siedzenia, nie pozwalając już się cofnąć i żądając kosmicznej dopłaty. Szczyt bandytyzmu! Nie korzystajcie z tych linii!

Następnego dnia na lotnisku, przy oficjalnym, legalnym stanowisku linii Air India Express, słyszymy: Sorri, ser, masz nieopłacone zamówienie, musisz opłacić. I kolejna godzina tłumaczenia, że przecież ja tylko sprawdzałem cenę, nie dodając nic do koszyka!, idą w próżnię. 10.000 INR, ser! (450 zł) – podczas gdy oba bilety kosztowały połowę tej ceny. Ok, ok, ser: 9.000 INR, ser, and dis is last offer, ser. Miss może lecieć, ale mister musi zapłacić, ser.

Nie, nie musi. Mister niczego nie mus. Mister mówi: Jesteście bandą oszukańczych bydlaków i walcie się na nosy!

Miss i mister, sfrustrowani i bezsilni, podziękowali, kupili lot normalną linią (IndiGo) dzień później, zaliczyli dodatkową nockę w Mumbaju i pokazali dożywotnio cztery środkowe palce bandytom z Air India Express.

Tak, bandytom, bo to nie błąd systemu, lecz misternie zaprojektowana pułapka, co potwierdzają doniesienia od innych pasażerów, do których później dotarliśmy. Niestety, tak działają cenodajki w każdej branży (także w mojej, korektorskiej): ludzie, którzy bezrozumnie zaniżają ceny własnych usług, muszą później albo przycinać na jakości, albo rypać na inne sposoby – inaczej nie przetrwają.

Baj, Air India! Mieliście stałych klientów (zrobiliśmy z Wami kilkanaście lotów po Azji), a macie wrogów, którzy wszem wobec mówią: „Nie korzystajcie z Air India, bo to po prostu złodzieje! Jest masa lepszych opcji, z IndiGo na czele!”.

 

Mam nadzieję, że nasze przygody będą dla Ciebie przestrogą i pozwolą uniknąć wielu nieprzyjemnych sytuacji w podróży. Ale aby tak było, pamiętaj o paru prostych zasadach.

 

„Łupaniowa samoobrona”, czyli jak się bronić (nie tylko w Indiach) przed cwaniakami

  • Bądź świadom miejsca, do którego jedziesz. Różnica w kosztach (zwłaszcza w krajach tzw. trzeciego świata) jest ogromna, a to ogromna pokusa dla lokersów, by kroić białych…
  • Wiedz, że Indusi nie potrafią mówić „nie”. Jeśli zapytasz o coś, usłyszysz: Jes, ser, ok, ser! I często dostaniesz coś zupełnie innego. Nie dlatego, że nie zrozumieli; dlatego, że nie mają, ale nie chcą Cię zawieść, odmawiając. Lub po prostu dlatego, że mają to gdzieś.
  • Znaj najczęstsze, powszechnie stosowane pułapki.
  • Zawsze pytaj o cenę przed sięgnięciem po towar.
  • Znaj poziom cen, by wiedzieć, kiedy jesteś łupany!
  • Nie daj się nabrać na litość (starsze osoby, niepełnosprawni, dzieciaki) ani na serdeczność (uśmiechnięci, życzliwi, pozornie bezinteresowni).
  • Miej odliczone pieniądze, aby nie martwić się, że nie dostaniesz reszty.
  • Nie zapomnij, że cena znacznie niższa niż w Polsce, nadal może być mocno zawyżona (patrz: dentysta i cena naprawy zęba czy optyk i zakup okularów).
  • Czytaj drobny druk (np. w menu – częste podatki, niekiedy doliczany serwis, co w Indiach absolutnie nie jest standardem).
  • Znaj podstawowe techniki i zasady negocjacyjne (Do anioła! Przeczytaj wreszcie „Targuj się!”, jeśli tego jeszcze nie zrobiłeś!).
  • Znaj zasady Cialdiniego – one naprawdę ratują skórę! Absolutnie prosty przykład: w wielu restauracjach w Azji tuż po zajęciu miejsca przy stole na dzień dobry dostaniesz szklankę wody lub darmową przekąskę (często – bez pytania). Pamiętaj, że to nie jest zwykła gościnność, ale stary haczyk: jeśli tylko skorzystasz i się napijesz, a przy tym – nie jesteś elementarnym psychopatą – włącza Ci się w mózgu zasada konsekwencji (zaangażowania) pięknie połączona z zasadą wdzięczności (Skoro już zostałem czymś poczęstowany, to wypada zamówić coś do jedzenia). To samo w sklepach, w których na dzień dobry częstują herbatą, daktylami albo innym artefaktem. Najprostsza obrona: znaj ten trik i nie sięgaj po to, co Ci podają, zanim nie zdecydujesz, że na pewno znajdziesz tu coś dla siebie.
  • Nie daj się zgwałcić! Kiedy widzisz, że ktoś próbuje zawyżyć cenę, wymyśla nieoczekiwane opłaty lub – jak Air India Express – próbuje wręcz przymusić Cię do niechcianego zakupu, nie bądź bezrozumnym matołkiem, który przełknie gorycz i dla świętego spokoju podda się terroryście. Zawsze masz wybór. Zawsze! A jeśli nawet nie masz (bo musisz gdzieś dolecieć na czas albo po prostu obliczysz, że sprzeciw będzie Cię kosztował więcej niż zgoda, zawsze, ale to zawsze pociągnij taką kanalię do odpowiedzialności. A jeśli „nie chcesz tracić czasu i nerwów” na spory, nie bądź przynajmniej totalną amebą i wystawże takiemu bandycie należną mu opinię w Guglu czy w innym Trustpilocie, aby przestrzegać innych i zwalczać patologię.
  • Bądź asertywny, gdy coś Ci wciskają: uśmiechnij się, podziękuj (dhaniawaad!), skłoń głowę i idź w swoją stronę. To prostsze, niż myślisz.

I jeszcze bonus na do widzenia (bez targowania się, bez sporów i bez kantów): Indie to 28 stanów, które często różnią się cenami produktów i usług, niekiedy bardzo. Przykład: rum Old Monk, do którego zapałałem swego rodzaju sympatią (to ścierwo jest po prostu pyszne, zwłaszcza z limonką!), potrafi kosztować 920 INR („aż” 41 zł!) w Kerali za małpkę 750 ml, 570 INR (26 zł) w Maharastrze (Mumbaj), a w Goa – zaledwie 220 INR (9,90 zł). Różnice są też w cenach kosmetyków, ubrań i w zasadzie wszystkiego innego, a więc jeśli planujesz pobyć dłużej w tym dziwnym kraju lub zrobić większe zakupy, sprawdź, w którym ze stanów, jakie masz zamiar odwiedzić, możesz sporo zaoszczędzić.

I nagle okaże się, że jesteś bardziej induski od Indusa😉.


Prośba: Lubię pisać, ale stworzenie tego artykułu zabrało jakieś 7 godzin. Jeśli sprawił Ci on radość lub uznasz, że może pomóc Ci w podróży, nie pogardzę cyfrowym espresso, które doda energii do dalszej pracy:


W związku z postępującą cenzurą Facebooka i ograniczaniem kontaktów z Wami, jeśli chcecie zachować łączność ze mną, dopiszcie, proszę, swój adres e-mail do prostej listy w formularzu Google’a, abyśmy mieli kontakt:

– nie jest to newsletter, bo nie prowadzę klasycznego e-mail marketingu, ale kanał, którym dam Wam znać, jeśli pojawi się jakiś szczególnie ważny temat.

Warto też skorzystać z Alertów Google: wejdź na https://www.google.pl/alerts i wpisz interesującą Cię frazę (np. „maciej dutko”), a otrzymasz powiadomienie, gdy pojawi się nowa publikacja na dany temat:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Maciej Dutko

Na co dzień prowadzę firmę edytorską Korekto.pl (korekta tekstów), w ramach projektu Audite.pl pomagam też e-sprzedawcom usunąć z ich ofert błędy psujące sprzedaż. Jeśli czas mi pozwala, dzielę się wiedzą podczas szkoleń i zajęć na najlepszych uczelniach biznesowych w Polsce (na zlecenie Allegro przeszkoliłem ponad 10 tys. sprzedawców i drugie tyle studentów).

Spłodziłem kilkanaście książek, w tym:
„Mucha w czekoladzie”,
„Targuj się! Zen negocjacji”,
„Efekt tygrysa”,
„Nieruchomościowe seppuku”
„Biblia e-biznesu” (to ponoć największy tego typu projekt na świecie).

Prowadzę szkolenia z niestandardowej obsługi klienta („Zen obsługi klienta”), z negocjacji („Zen negocjacji”) oraz ze skutecznych metod zwiększania e-sprzedaży („E-biznes do Kwadratu”) - uczestnicy tego ostatniego chwalą się nawet kilkusetprocentowymi wzrostami;).

Więcej: www.dutko.pl i www.wikipedia.pl.

Moje książki i szkolenia

Popraw się i sprzedawaj skuteczniej!

Audyt ofert Allegro i stron WWW:


Usługi edytorskie:

Korzystam i polecam

Hosting i domeny od lat mam w Domeny.tv – kocham ich za indywidualne podejście i pomoc zawsze, kiedy jej potrzebuję (podaj kod „RABAT-EVOLU” i zdobądź 10% zniżki na domenę lub „RABAT-55EVOLU” i zgarnij aż 55% zniżki na hosting!)


Sporo podróżuję (jakieś 90 odwiedzonych krajów, ze 150 lotnisk i ponad 500 lotów). Korzystne bilety oraz wygodne połączenia wyszukuję głównie na Kiwi.com (polecam zwłaszcza przy podróżach wieloetapowych – załóż konto z ww. linku i odbierz 50 zł).


Najlepszy internet w Polsce? Orange Flex w formie aplikacji, który służy mi jako net mobilny, stacjonarny i zagraniczny! Pobierz, załóż konto i przed wyborem formy płatności wpisz kod MACIEJ9K94, a dostaniesz 3 m-ce po 1 zł + 30 zł do wykorzystania.


Revolut Ultra – karta multiwalutowa, ubezpieczenie podróżne, darmowe saloniki lotniskowe na całym świecie i inne profity. Korzystam i polecam!


Jeśli dobre i praktyczne książki, to tylko w moim ukochanym Helionie!


Jako audiobookoholik a zarazem jeden z pierwszych akcjonariuszy Legimi korzystam z ogromu e- i audioksiążek w tym serwisie (sprawdź – 30 dni za darmo).


A jako że nie zawsze mam czas zadbać o zdrowe jedzenie, od lat pomaga mi wygodny i zdrowy katering z dostawą pod same drzwi, Nice To Fit You, który również polecam!


Rekomenduję tylko to, co sam lubię i z czego korzystam. Jeśli i Ty skorzystasz z moich rekomendacji, otrzymam drobną prowizję od firm, które polecam. A więc wygrywamy wszyscy i promujemy dobre i innowacyjne biznesy. Dzięki!

Uwaga: promocje się zmieniają, a ja nie za wszystkim nadążam. Nie gniewaj się więc, jeśli okaże się, że któraś z nich już się zakończyła lub zmieniła, lecz daj mi znać, a uaktualnię opis.

Mucha w czekoladzie, Maciej Dutko