W marcu 2025 ruszyliśmy na Wschód z biletem w jedną stronę. Załatwić parę spraw, a przy okazji – pozwiedzać (albo na odwrót). Jedziesz z nami? Śledź nasz dziennik podróżny (a raczej „nocnik”, bo pisany głównie po nocy;)!


Pierwotny plan był taki: skoczyć do Mumbaju, aby odebrać obrazy Dominiki po wystawach w 2023 i 2024, po drodze zahaczając o Kutaisi, i wracać do Polski pewnie jakoś w kwietniu. Po drodze jednak „niechcący” zahaczyliśmy Himalaje i miasta Bagdogra i Gangtok (stan Sikkim) oraz Darjeeling (Bengal Zachodni ). Tam zapadła decyzja, aby odstawić na samolot w Bengaluru (stan Karnataka) towarzyszy podróży, Konrada i Artura, którzy musieli wracać do Europy, ale wcześniej „potknęliśmy się” też o Chennai (stan Tamilnadu).

W Bengaluru zdecydowaliśmy, by odwiedzić Kochi (stan Kerala), bo tam w grudniu odbędzie się biennale artystyczne, które kusi Dominikę (wide: www.zakrzewska.art).

A później już poszło: po Kochi była Malezja (Kuala Lumpur), później Indonezja (Sumatra i piękny Samosir na jeziorze Toba, Jawa i Bali) oraz Singapur i kolejny powrót do Indii, gdzie czekały nas umówione, a odwlekane od ponad miesiąca spotkania…

W międzyczasie odebrałem tyle zapytań: „Kiedy wracacie?”, „Gdzie teraz jesteście?”, „Może wrzucajcie jakieś regularne relacje, co?!”, że postanowiłem – oprócz sporadycznych wrzutek na FejsBoga (którego coraz bardziej nie lubię…) – sporządzić poniższe zestawienie dni, przygód i innych awanturnictw. Kto chce, niech śledzi; acz jako że nie robiłem tego od początku, zaczynam dość późno, bo od dnia nr 65 (5 maja 2025). A wcześniejsze postaram się douzupełniać wstecznie, inshallah!

Ale najpierw: wstawka techniczno-reklamowa, bo może Wam się przydać:

Każda podróż to logistyka: planowanie tras, lotów i noclegów, sprawny internet itd. Oto narzędzia, z których sam korzystam i które polecam (skorzystaj z moich reflinków i kodów, i zgarniaj bonusy):

  • Noclegi – to najdroższy element podróży! Lubię mieć duży wybór, ale nie przepłacać, korzystam więc z Agoda.com (te same obiekty, co w Booking czy Airbnb, tu bywają o 25-30% tańsze!).
  • Darmowe noclegi w podróży? Robię tak: na czas wyjazdu wynajmuję moje mieszkanie, i z tego finansuję noclegi w świecie! Przełam blokady i spróbuj sam: zarejestruj się jako gospodarz (www.airbnb.pl), wynajmuj (łatwo i bezpiecznie!) swoje mieszkanie/dom, a za uzyskane pieniądze opłacaj noclegi gdzie tylko zechcesz!
  • Internet – to podstawa w podróży (zwłaszcza jeśli się e-pracuje). Korzystam z Orange Flex i ich planów roamingowych. Kliknij tu, pobierz apkę, załóż konto i wpisz kod MACIEJ9K94.
  • Internet z e-SIM – rozważ też internet w aplikacji z kartą e-SIM. Polecam: Yesim (łap kod rabatowy ALZR5137 i zdobądź parę euro) i Airalo (kod MACIEJ2035).
  • Revolut Ultra – pozornie droga, ale przy częstszych podróżach bardzo przydatna opcja (a dzięki cashbackowi, może być wręcz darmowa): płatności w każdej walucie, ubezpieczenie podróżne, darmowe saloniki lotniskowe na całym świecie (!) i wiele innych narzędzi. Więcej pisałem o niej w artykule „Revolut Ultra – karta dla bogaczy?”.
  • Bilety lotnicze – zwykle rezerwuję w Kiwi.com (najwygodniejsze wyszukiwanie połączeń, także wieloetapowych). Załóż konto z ww. linku i zgarnij parę dyszek zniżki!
  • nFirma (Lexea) – stała opieka prawno-księgowa nad moim biznesem, także gdy jestem w podróży? Tę zapewnia mi Lexea! Załóż z nimi spółkę Ltd (koniecznie powołując się na mnie i dając mi znać), a Twój biznes stanie się lekki jak piórko i mobilny… jak diabli;).
  • Hosting i domeny – prowadzę firmę Korekto.pl w 100% opartą na e-pracy. Warunkiem spokojnej podróży jest stabilny hosting i obsługa domen. Tu polecam Domeny.tv i MSerwis.pl (podaj kod RABAT-EVOLU i złap -10% na domenę lub RABAT-55EVOLU i aż -55% na hosting!).


Dzień 108-111 [17-20 czerwca]: Przystanek Katar i 3 noclegi w hotelu 4* za absolutne 0 złotych! Do tego loty dobrą linią 54% taniej.

W skrócie:

Sprawy w Azji załatwione, a więc wyprawę czas zacząć kończyć;). Zacząć kończyć, a nie skończyć, bo mamy 17 czerwca, a nasze mieszkanko we Wrocławiu (które i Ty możesz wynająć!) wynajęte do 20. Poluję więc na sensowne (czytaj: wygodna trasa, dobre godziny wylotów i lądowań, niegłupie przesiadki, rozsądna cena) bilety powrotne.

No i mamy dosyć ładny lot z Mumbaju do Krakowa (wyszukany wygodnie przez Kiwi.com) za 2331 zł/os. Qatar Airways, czyli jedną z najlepszych linii lotniczych świata:

Dobra cena, prawda? No nie, nie dobra!

Bo skoro z Wrocławia do Mumbaju dolecieliśmy za 760 zł/os. (patrz: „Dzień 0”), to dlaczego przepłacać aż tyle za powrót (bilety powrotne zazwyczaj są droższe, ale żeby aż tak?).

Odpalamy więc jedną z kluczowych zasad, jakie opisałem w „Mucha w czekoladzie”, czyli elastyczność. No bo kto powiedział, że – aby finalnie dotrzeć do Wrocławia – koniecznie musimy lądować w miejscu X, skoro niedaleko mamy kilka innych lotnisk z dogodnym dojazdem: Poznań, Berlin czy Pragę? Krótkie śledztwo, parę minut przy wyszukiwarce lotów i ta-daam! Ta sama linia lotnicza i równie wygodne połączenie, acz z lądowaniem w Berlinie, i cena już nie 103.591 INR, ale zaledwie 48.331 INR (54% taniej!) za dwie osoby:

Bilet wychodzi zatem nie 2331, lecz 1087 zł/os., co przy dwóch podróżnikach daje 2486 zł oszczędności. Dzięki prostemu trikowi, w parę minut oszczędziliśmy tyle, na ile podobno przeciętny Polak pracuje pół miesiąca;).

 

„No dobra, ale co z 4* hotelem za darmo?!”

Cierpliwości, za chwilę do tego dojdziemy. Ale najpierw krótka relacja z przystanku w Doha, stolicy Kataru (3,5 dnia, a więc o połowę krócej, niż według powszechnego przekonania katar trwać powinien;p).

Na lotnisku przywitały nas takie oto sympatyczne stwory (nie wiadomo: krowy to czy króliki, ochrzciłem je więc: krowliki):

Pierwsze wrażenie po wyjściu z lotniska: „Aaaa! Jesteśmy w piecu!”. Termomierz w aplikacji pogodowej pokazywał 47 stopni, a windziarz w hotelu postraszył, że bywa tu i 60, a wyjście z domu przy takiej pogodzie grozi nie tylko śmiercią, ale i… aresztowaniem (acz nie do końca dajemy temu wiary, bo ponoć rekordy temperatur w tym mieście nieznacznie przekraczały 50 st.).

Tak czy inaczej, pierwszy raz w życiu gdy zawiał wiatr, zamiast uczucia chłodzenia, miałem wrażenie, że ktoś dmucha mi gorącą suszarką do włosów w twarz (i nie pytajcie, błagam, skąd Dutkoń zna taki artefakt, jak suszarka do włosów;). Czułem, jak moje brązowe gałki wysychają, niczym prażone na patelni winogrona…

Po zalogowaniu w hotelu, puściliśmy się na zachód słońca nad Zatoką Perską:

W następnych dniach zahaczyliśmy o zjawiskowe Muzeum Narodowe Kataru…:

„Dutko! Grrr… Co z tym hotelem za 0 zł?!”

…a któregoś dnia Dutkoń puścił się w Dohę na samotną wyprawę hulajnogą:

Po 30 minutach jazdy, skapitulowałem. Raz, że to-to jedzie niewiele szybciej od biegnącego w maratonie żółwia. Dwa, że naprawdę przy ok. 42-45 stopniach można się uprażyć. Trzy, że w Doha działa kapitalne metro: kilka linii łączy najciekawsze punkty miasta, a za bilet równowartości 6 zł jeździsz cały dzień klimatyzowanymi wagonami, a jeśli szczęście dopisze – nawet na miejscu maszynisty;):

Udało się dotrzeć w parę ikonicznych miejsc stolicy Kataru:

„Aaaaa! Dutko! Zabiję cię! Nie bądź kolejnym czubem, który po raz milionowy musi zaszczycać świat zdjęciami z miejsc, które wrzucają wszystkie inne zombiaki! Dawaj już ten hotel za rzekome ZERO złotych!”

Nie to nie, sami sobie szukajcie zdjęć z Kataru! [foch;]. Materialiści! Tylko oszczędności im w głowie!

No to proszę – taką noclegownię dostaliśmy całkowicie za darmo (pierwsze dwa zdjęcia – z Booking.com, bo sam lepszych nie zrobiłem):

A to widok z hotelu na port, Zatokę Perską i West Bay – katarski Manhattan:

Co ciekawe, gdybyśmy chcieli zaklepać takie trzy nocki w interesującym nas terminie na Booking.com, trzeba by wyłożyć 1249 zł (choć na Agoda.com było parę stówek taniej, warto więc porównywać ceny noclegów):

Być może jednak zwróciłeś uwagę, że na screenie z wyszukiwarki połączeń na stronie Qatar Airways przy cenie pojawia się dopisek „Includes flight + Hotel for 2 Travellers”. Przyjrzyj się:

To nie pomyłka, nie błąd systemu, lecz bardzo często stosowana przez arabskie (i nie tylko arabskie) linie lotnicze metoda promowania swojego kraju. We współpracy z sieciami hoteli, pasażerom, których czeka dłuższa przesiadka w danym miejscu, dorzucają czasami darmowy nocleg albo dwa. Albo i trzy;).

Podczas rezerwowania biletu lotniczego wystarczy więc pobawić się datami, a przy kilkudniowej „przesiadce” możesz zobaczyć taką oto miłą opcję „apgrejdu” lotu o parę noclegów za zero absolutne (tu – w rupiach indyjskich, bo bukowaliśmy z Mumbaju, ale wierz mi, że zero rupii przemnożone przez peeleny albo inne dolary, też da zero;). Możesz poszukać też na stronie danego przelotnika opcji takich jak „Stopover” albo… pójść na łatwiznę i planując daną trasę, zapytać dowolnego sztucznego inteligenta, czy aby któraś z linii nie oferuje tego rodzaju bonusów dla klientów z dłuższymi przesiadkami.

Innymi słowy: gdybym szukając połączenia z Mumbaju do Europy wybrał opcję z kilkugodzinną przesiadką w Doha, zapłaciłbym tyle samo, co wybierając przesiadkę czterodniową i otrzymując od linii lotniczych 3 noclegi bez grosza dopłaty!

Co ciekawe, ten tzw. stopover pozwala wybrać jeden z kilku świetnych, 4-gwiazdkowych hoteli w stolicy Kataru zupełnie za darmo, ale jeśli zechcesz dopłacić bodaj kilkanaście dolarów za noc, oferta poszerza się o kilka kolejnych hoteli 5-gwiazdkowych.

Podobne promocje powszechnie stosują też inne linie lotnicze, w tym chińskie (przyjaciel, który miał kilkunastogodzinną przesiadkę w Pekinie, otrzymał bezpłatny nocleg od Air China), z kolei lecąc jakiś czas temu Emirates (kolejna 5-gwiazdkowa linia, która od lat rywalizuje z Qatar Airways o tytuł najlepszej na świecie) do Bangkoku dowiedziałem się, że w ramach 17-godzinnej przesiadki przysługuje nam… bezpłatna, kilkugodzinna wycieczka objazdowa po najciekawszych punktach Dubaju, za którą normalnie trzeba by zapłacić parę stówek).

 

Podsumowując:

  1. Szukając lotów, pamiętaj o absolutnie najważniejszym słowie, które pozwala na ogromne oszczędności w podróży: elastyczność! Sprawdź loty o 1-3 dni w lewo lub w prawo (widywałem różnice 2-3 tys. zł!), ale też alternatywne lotniska bazowe i docelowe (jak widziałeś na naszym przykładzie, różnica między Krakowem a Berlinem może przekroczyć 50%, a dojazd z obu tych miast do naszego Wrocławia jest podobny czasowo i kosztowo).
  2. Planując lot z przesiadką w miejscu, które chciałbyś przy okazji zwiedzić, sprawdź koniecznie, czy przy dłuższej (kilkunastogodzinnej lub kilkudniowej) przesiadce nie czekają Cię bonusy od linii lotniczej, takie jak bezpłatne hotele lub wycieczka objazdowa po danym mieście.

Prośba: Przygotowanie tego wpisu i wszystkich materiałów sprawiło mi sporo frajdy, ale też zajęło ok. 4 godzin. Jeśli ten materiał wywołał choć jeden uśmiech na Twojej twarzy, a zwłaszcza jeśli uznasz, że opisane tu porady i triki są dla Ciebie cenne i pozwolą oszczędzić setki, a nawet tysiące złotych, nie będę zły, jeśli dla dodania energii niezbędnej do tworzenia kolejnych wartościowych treści postawisz wirtualne espresso;):


Dzień 105-108 [14-17 czerwca]: Mumbaj po raz kolejny 

Sprawy, biznesy, spotkania – nuuudy, nie będę Wam nimi zawracał głowy;).


Dzień 96-105 [5-14 czerwca]: Goa i Mahindra (czy mahindra to jeszcze jeep?…) 

Co i jak:

Przedostatni odcinek czteromiesięcznej podróży po Azji Południowo-Wschodniej: Goa. Jeden z piękniejszych regionów Indii (niektórzy koneserzy preferują Keralę z jej pięknymi rozlewiskami, które od zawsze kojarzą mi się z Luizjaną), Goa ma jednak również swój klimat – może dlatego wracamy tu trzeci czy czwarty raz;).

A do Indii w ogóle wracam po raz dziewiąty czy dziesiąty. I chciałbym, aby to był raz ostatni, bo niestety w minionych dniach przepalił mi się chyba bezpiecznik. Ale o tym, dlaczego w istocie… nie cierpię tego kraju, innym razem;).

Gdy pierwszy raz przybyłem do Indii w marcu 2023, od pierwszego wejrzenia zakochałem się w… Mahindrze! I od razu wpadłem w wielką jej pożądliwość, knując, jak by tu ściągnąć do Polski to bydlę.

Jeśli wydaje Ci się, że mahindra thar wygląda jak jeep wrangler, to… nie, nie wydaje Ci się! Firma Mahindra & Mahindra produkowała kiedyś dżipy, ale z czasem poprztykali się z oficjalnym producentem słynnego wranglera. No ale jako że to Indie, śniady producent ma tego białego w… dżipie, i nadal, mimo paru przegranych procesów, nachędaża autka o podobnej stylistyce.

 

Koszty!

A jest o co walczyć, bo autko to jest pięcio-, sześciokrotnie tańsze od oryginału: podczas gdy ceny wranglera to +/- 400 tys. PLN, thara możesz kupić za 60-80 tys. PLN! Sęk w tym, że w Europie tym nie pojeździsz. Dlaczego? Odpowiedź pod zdjęciem.

Jako że Indusi mają w gdziesiu wszystko (tak, łudziłem się, że z czasem będzie mi tu coraz łatwiej, ale jest zgoła odwrotnie i przestaję znosić tutejszość…), w gdziesiu mają też to, nad czym Ciocia Unia paranoicznie wręcz czuwa: normy bezpieczeństwa + normy ekologii. W krasztestach mahindra sprawdza się podobno jak przejrzały pomidor zrzucony z 6. piętra na rozgrzany czerwcowym słońcem asfalt, w testach ekologicznych z kolei może rywalizować z ruskimi tankami (choć to tylko zasłyszane plotki, proszę więc o sprostowanie w komentarzu poniżej, jeżeli szerzę dezinformację;).

I co z tego, że – po uwzględnieniu przeróbki kierownicy na lewostronną, ceł, akcyz, VAT-u i transferu morskiego do Polski nadal dałoby się tego cudaka mieć za równowartość dacii bigster (jakieś 130-140 tys. PLN), skoro dostosowanie jej do EU-norm jest praktycznie niemożliwe…

 

Rada: „Targuj się!”

A skoro sprowadzenie tego bydlątka do PL znajduje się w sferze dalece posuniętej bezsensowności, pozostało mi wypożyczyć sobie to bawitko i pobujać się na miejscu. Jednak o ile jego zakup jest kwestią groszy, o tyle w lokalnych wypożyczalniach stoi to-to nawet po 5.000 INR (225 PLN) za dobę.

„Drogawo…” – pomyślał nieprzepadający za przepalaniem dukatów Dutko. W Europie byłoby to może całkiem akceptowalne, ale indyjskie wypożyczalnie pełne są autek, które śmiało wynajmiesz za +/- 800-1000 INR (36 – 45 PLN), co przy 10 dniach robi różnicę (60 butelek żubrówki!), jest więc o co kopię kruszyć.

Nie bez powodu jednak ma się na koncie książeczkę „Targuj się! Zen negocjacji”;). Jeden mail, dwie zastosowane na krzyż zasady negocjacji (z tych naprawdę najprostszych), i przychodzi odpowiedź:

I jest za 2000 INR (90 zł)/doba. I 60 wirtualnych butelek żubrówki już się chłodzi!

A co ważne, ze świadomością, że – zgodnie z promowaną w „Targuj się!” etyką – nie tylko nie obdarło się wypożyczalni ze skóry, lecz że i tak zrobiła niezły dil, bo ze względu na rozpoczynającą się właśnie porę monsunową, do Goa przyjeżdża znacznie mniej turystów niż w pełni sezonu.

W każdym razie, Mahindra dała radę! Zacząłem od poszukiwań kotków w górach, w okolicach Cotigao Wildlife Sanctuary:

Bywały wszak miejsca, w które Mahindra nie była w stanie się wcisnąć (w odróżnieniu od innych maluchów…):

Kotów nie udało się upolować. Za to na trasie spotkałem mnóstwo innej zwierzyny: kogoś, kto wyglądał jak szakal, kingfiszery (przepiękne, barwne ptaszydła), a na drogach – prawdziwe bydło;):

Były rzadkie chwile przerwy (acz komputery w tle zdradzają, że był też „łorkejszyn”, czyli – jak je nazwałem po polsku – pracacje ™:

A i na plażach spotkać można było bydlaków;):


Dzień 92-94 [1-3 czerwca]: Zapiernicz w Mumbaju

Spotkania, spotkania, spotkania:

  • Konsulat RP (wybory + omówienie kolejnych wystaw Dominiki + przeciekawe rozmowy z Konsulem RP w Mumbaju m.in. na temat patologii w mediach społecznościowych podczas ostatniej kampanii prezydenckiej):

  • Negocjacje w drukarni (temat produkcji II wydania książki „DajLOG” Dominiki, ale też możliwości druku książek klientów naszego Korekto.pl – już niedługo będziemy mogli Wam podpowiadać, jak oszczędzić grube tysiące na druku książek w Indiach zamiast w Polsce!):

  • Próba nagrania krótkiego materiału na prośbę Sławka Sikory spod słynnego więzienia Central Jail zakończona niepowodzeniem (interwencja gada, który wyskoczył z „więźnia”, zakazał nagrywania i zażądał usunięcia filmu; oczywiście „usunąłem” do chmury, więc nagranie jest, ale z szacunku do „systemu”, nie udostępniam. Co nie zmienia faktu, że dzięki Street View możesz się bezkarnie „e-przejść” przed bramą tego liczącego dokładnie 100 lat (zbudowane w 1925 przez brytyjczyków) słynnego więzienia:

Mumbai Central Prison od nazwy ulicy zwane jest też Arthur Road Jail albo… mumbajskim Alcatraz! Miałem nadzieję wejść do środka – niestety, nawet z pomocą Konsulatu RP to niemożliwe. A inną drogą nie chciałbym tam trafić…

Parę ciekawostek:

    • To największe i najstarsze więzienie w Mumbaju – ma dokładnie 100 lat (zostało założone przez Brytyjczyków w 1925)
    • Mocno przeludnione – na jedno miejsce (często na betonowej podłodze…) przypada nawet trzech, ekhm, chętnych…
    • Efekt? Totalna ciasnota i niedobory wszystkiego – może poza chorobami i robactwem.
    • Pensjonat ten gościł gangsterów, skorumpowanych polityków, celebrytów i terrorystów. A jego najsłynniejszym mieszkańcem, jeszcze w czasach kolonialnych, był Mahathma Gandhi, późniejszy „ojciec duchowy narodu”.
    • Szerszej popularności temu przybytkowi przysporzyła słynna powieść „Shantaram”, której autor z dość anatomiczno-fizjologicznymi szczegółami zrelacjonował swój pobyt w tym miejscu…
  • I rzadkie chwile odpoczynku w apartamenciku tuż nad bollywoodzkim studiem Mukti Manch:

Działo się dużo, a nie o wszystkim mogę tu pisać;). Zwłaszcza że czas lecieć do Goa!


Dzień 70-91 [10-31 maja] i kolejne: Powrót do… Badlapur (pod Mumbajem)

W skrócie:

Po dwóch miesiącach szwendania się po Azji (Mumbaj Bagdogra Gangtok Darjeeling Bengaluru Chennai Kochi Kuala Lumpur Sumatra i Samosir Dżakarta Bali  Singapur) zatoczyliśmy mało okrągłe koło, by wrócić do Mumbaju.

A w zasadzie, aby trochę odpocząć, wynajęliśmy fajne, duże mieszkanie z wielkim tarasem i widokiem na góry w Badlapur, mieście leżącym 50 km na wschód od stolicy stanu Maharasztra:

Samo Badlapur – nie urywa: głośne, tłoczne, brudne; po indyjsku – byle jakie. Ale jako baza wypadowa, mamy nadzieję, że się sprawdzi.

Na razie jednak największą przygodą był… dojazd tutaj pociągiem z Mumbaju! Co z tego, że kupisz bilet na pierwszą klasę (105 INR, czyli prawie 4,50 PLN, czyli kilka razy drożej niż za drugą), skoro na peronie trwa taka „wojna o wejście”, że możesz zapomnieć o szukaniu swojej „Jedynki” – trzeba wskakiwać do wagonu, który stanął przed tobą.

No dobra, ale co, jeśli wskoczyłeś właśnie do… „Only for ladies”? To nie Iran, tu nie ma żartów – tu panie oburzyły się siarczyście, miałem wręcz wrażenie, że są skłonne wypchnąć mnie na zewnątrz. Nie zrobiły tego chyba tylko dlatego, że pociąg już ostro ruszył. Co robić w takiej sytuacji? Skul uszy, pokaż, jak bardzo jesteś biały (więc nieogarnięty) i jak bardzo na najbliższej stacji wiesz, że musisz się przesiąść. Jeśli się uda, uśmiechną się pobłażliwie, zapytają „Łer ar ju from?” (bez sir!, bo przecież masz być ukarany), ale i tak co chwilę będą przypominać, że na następnej – „czendż de kabin!”.

No tak, ale co, jeśli – na następnej – wyskakujesz na peron, wskakujesz do sąsiedniego wagonu, bo pociąg przecież zaczął odjeżdżać zanim w ogóle się zatrzymał (no dobra, dramatyzuję; ale tylko trochę), i tym razem lądujesz w przedziale „For cancer and other disabilities”? Gdzie ktoś ma zęby górne wystające o dwie wiorsty przed dolnymi, inny ktoś – oczy niemal po dwóch stronach czaszki, a jeszcze inny egzemplarz – niby całkiem pierwszego gatunku – ale macha ci przed twarzą dokumentem o „dizabiliticji”, i że masz się przesunąć.

 

& Rada & przestroga zarazem:

Długo by opowiadać, ale w skrócie: podróż prawdziwym indyjskim pociągiem to must do! dla każdego przybysza. Ale nie polecam więcej niż raz i dłużej niż na 15-minutowej trasie (my mieliśmy płomienny zaszczyt doświadczyć paru kilkugodzinnych podróży tego typu, i na dłuższych trasach zdecydowanie radzimy: samolot!).

 

Koszty!

Ale jest jeden bardzo mocno „dodatni plus” w zamieszkaniu parędziesiąt kilometrów pod Mumbajem zamiast w Mumbaju: koszty!

Jakkolwiek Indie same w sobie dla człowieka z tzw. pierwszego świata są ogólnie bardzo tanie do życia, to duże i bogate miasta (jak Mumbaj czy Delhi) są jednak relatywnie droższe od mniejszych miejscowości. Czyli nic nowego. Dla przykładu:

  • Wynajem sporego, komfortowego mieszkania z tarasem na 25 dni (później nieco skróciliśmy pobyt z powodu zmiany planów) – tym razem przez Airbnb, ale – jak zwykle – zgodnie z zasadami książki „Mucha w czekoladzie”: 1462 PLN (58 PLN/doba/2 os.). A to i tak drogo, bo to Airbnb ze swoimi sporymi prowizjami! Przy dłuższym pobycie koniecznie poszukaj lokalnego serwisu lub pośrednika, a pomieścisz się w jeszcze mniejszym budżecie bez utraty jakości.
  • Pociągi: jak wspomniałem, 1,5-godzinny przejazd I klasą (choć bez gwarancji, że wsiądziesz do takowej) to tyle co 4,5 PLN. Jeśli dobrze pamiętam, jednorazowy bilet na krótki przejazd tramwajem w Amsterdamie jest dwa czy trzy razy droższy.
  • Jedzenie: klasyczne indyjskie danie w pierwszej lepszej restauracji to od 50 do 200 INR (2,20 – 8,80 PLN). Przy czym 200-300 INR to już naprawdę droższe miejsca. 10 jajek to 70 INR (25 gr za jajko! Wiedziałeś, że przemyt jajek do Polski, gdzie za sztukę trzeba dziś zapłacić 1,20-1,30 PLN, i sprzedawanie ich „tylko” z czterokrotną przebitką, może być biznesem lepszym niż handel bronią czy narkotykami?!;). Z kolei za 10-11 PLN kupisz dwie niemałe torby warzyw na lokalnym targowisku, a za 7 PLN litrowy worek musu ze świeżo wyciskanego mango (bez żadnych dodatków!):

Ale uważaj, z kim robisz interesy! Ja uznałem, że – zamiast u młodego, zdrowego chłopaka – 10 limonek kupię u miłej, starszej, schorowanej pani-babci, która bezlitośnie skroiła mnie dwa razy ponad normalną cenę (zanim zorientowałem się, że zapłaciłem 100 INR, czyli 4,40 PLN, zamiast 50 INR, bo przecież normalna cena za jedną limonkę to 5 rupii, było już za późno, aby zabezpieczać monitoring i ciągać się po sądach;). Parę dni później kupowałem już u „młodego zdrowego chłopaka”, który nie ciął w… No.

 

Rada:

  1. Gdzie jak gdzie, ale w Indiach zawsze pytaj o cenę zanim wrzucisz produkt do koszyka. Zawsze!
  2. Gdzie jak gdzie, ale w Indiach zawsze miej odliczone drobne. Zawsze! Na widok banknotu 500 INR, ubodzy ludzie tutaj dostają szajby i nagle „nie mają wydać”. I taksówkarz, i pani na targu, i pan w lokalnej knajpce – w 9 przypadkach na 10 zrobią zmartwioną minę, zaczną coś gaworzyć, w końcu – znikną z Twoim banknotem. I może nawet po 7-8 minutach wrócą z resztą – jeśli do tej pory się nie zniechęcisz i nie machniesz ręką.

Dzień 68-70 [8-10 maja]: Singapur to nie Azja!

W skrócie:

Pierwszy raz do Singapuru wpadłem z Tomkiem Burconem (Stowarzyszenie „Mieszkanicznik”) niejako przy okazji, wracając w 2019 z wykładów w Sydney oraz z australijskiej premiery mojej książki „Nieruchmościowe seppuku”. Wcześniej naoglądałem się w internecie obrazków tego azjatyckiego tygrysa, myślałem więc, że wiem, czego się spodziewać.

Myliłem się.

Już na monumentalnym lotnisku, z wewnętrznym, ogromnym wodospadem pojąłem, że Singapur to nie Azja! To nawet nie stan umysłu, lecz całkowicie inna galaktyka. O, tak właśnie: nie państwo-miasto, lecz państwo-galaktyka!

Czysto, drogo (jak na Azję), nowocześnie, monumentalnie, bez brania jeńców. Bez metrowych dziur w chodnikach, kilometrów chaotycznie zwisających nad chodnikami kabli, bez tysięcy bezdomnych i żebraków, ton śmieci, stad szczurów i watah parchatych psów.

Za to z rozmachem!

Teraz, zawijając powoli w stronę Mumbaju, uznałem, że warto ponownie odwiedzić tego egzotycznego dziwoląga choć na 2-3 dni. A że na Kiwi.com upolowałem bilety po jakieś 190 PLN, nie było odwrotu.

Rada:

Jeśli planujesz relatywnie krótki pobyt w Singapurze, pomyśl o możliwie wczesnym przylocie, aby maksymalnie wykorzystać pierwszy, i o możliwie późnym wylocie, aby optymalnie wykorzystać ostatni dzień w tym mieście. Dzięki rozsądnemu zaplanowaniu godzin lotów, śmiało zmieścisz się w dwóch noclegach, mając dwa lub nawet trzy dni na puknięcie Singapuru („puknięcie”, czyli dość powierzchowne przemknięcie po najbardziej topowych miejscach; jeśli chcesz się jednak nieco bardziej zagłębić w ten fragment wszechświata, może to być za krótko; zwłaszcza jeśli chciałbyś podskoczyć parę kilometrów na północ, by liznąć też sąsiednie malezyjskie i bardzo kontrastujące z Singapurem Johor Bahru – choć nie wiem, czy mógłbym szczerze powiedzieć: „Polecam!”…).

 

Przestroga:

Tak, to prawda: jakieś 30 lat temu Singapur wprowadził zakaz… żucia gumy! A to dlatego, że miasto podobno aż lepiło się od tego ścierwa, które było wszędzie: zalegało na chodnikach, właziło w zamki, obklejało przyciski w windach i w metrze…

Dziś Singapur jest do przesady czysty i „poprawny”, za wwóz większej ilości gumy do żucia możesz dostać spory mandat, a za handel nią – nawet więzienie. Z samym żuciem nie jest już tak źle, ważne tylko, by nie wypluwać gum na chodnik czy nie zanieczyszczać nimi publicznych miejsc.

A co jeszcze jest zabronione w Singapurze, jeśli nie chce się złapać srogiej kary od Wielkiego Brata?:

  • palenie poza wyznaczonymi miejscami (także e-papierosów, których nawet posiadanie jest zabronione),
  • przechodzenie przez ulicę poza pasami (mandat) i na czerwonym świetle (nawet areszt!),
  • obrażanie uczuć religijnych (nawet jeśli odważasz się uważać „uczucia religijne” za zaburzenia umysłowe),
  • narkotyki (posiadanie = więzienie, handel = czapa!),
  • plucie i śmiecenie,
  • jedzenie i picie w metrze,
  • łączenie się z cudzą siecią WiFi (hacking!),
  • niespłukanie po sobie wody w publicznej toalecie…

A więc strzeż się, Robaczku: Singapur to nie Mumbaj! 😉

 

Singapur – gotowa mapa:

Nie masz za dużo czasu, ale chcesz sprawnie odwiedzić najbardziej ikoniczne miejsca w Singapurze? Łap przygotowaną przeze mnie mapę (oczywiście zmodyfikuj poszczególne punkty pod kątem swojej lokalizacji bazowej i własnych preferencji):

Singapoore ready map
Najbardziej topowe miejsca w Singapurze możesz „zaliczyć” nawet w jeden intensywny dzień. Opcjonalnie podziel sobie całą trasę na części i rozłóż zwiedzanie na 2-3 spokojniejsze dni.

Ta mapa pozwoliła Ci oszczędzić trochę czasu i chcesz mi w zamian postawić e-spresso? Nie krępuj się😉.

 

Koszty!

Singapur to nie Azja również pod względem kosztów. Mongolia, Iran, Kirgistan, Tajlandia, Kambodża, Sri Lanka, Indie, Indonezja, Chiny – odwiedziwszy te kraje, śmiało mogę uznać je za relatywnie niedrogie (przy czym niektóre z nich są wręcz obrzydliwie tanie dla człowieka z tzw. Zachodu). Singapur jednak, obok Hongkongu i Izraela czy Malediwów, to jedno z tych nielicznych miejsc na kontynencie, w którym ceny niemal wszystkiego są od kilku do nawet kilkudziesięciu razy wyższe.

Oczywiście, dzięki serwisom takim jak Agoda.com da się znaleźć rozsądny dwuosobowy pokoik za rozsądne kilkadziesiąt dolarów (choć bliżej 100 niż 30…), ale na tle noclegów po 13-22 zł w Indonezji czy w Kambodży, 20-krotna różnica jednak… robi różnicę.

No chyba że – podobnie jak ja – masz baaardzo szeroki wachlarz możliwości noclegowych😉. Bo kiedy najdzie kaprys, potrafię (choć niechętnie) spać w Marriottach, Hiltonach czy innych Sheratonach, jednak najbardziej uwielbiam (zgodnie z www.muchawczekoladzie.pl, ale też jedną z moich najbardziej ulubionych zasad, by każdego dnia poznać przynajmniej jedną nową rzecz) wyszukiwać noclegowe dziwadła, najczęściej za grosze. I tak, noclegowałem już w śmierdzącej kozami jurcie w Mongolii czy w 150-letnim tradycyjnym domu Bataków na Samosirze (Sumatra), dlaczego by więc w Singapurze nie wynająć kosmicznej kapsuły noclegowej w jednym z tego rodzajów hoteli, których w tym mieście znajdziesz kilka.

hotel kapsułowy
Uwielbiam hotele kapsułowe!:)

Wylądowaliśmy więc w Galaxy Pods Capsule Hotel niemal w samym centrum (choć siostrzana, ciut tańsza kapsułownia jest też w Chinatown, zaledwie paręset metrów dalej). I tu ciekawostka: dwie kapsuły na dwa dni w Booking.com znalazłem za 495 PLN (czyli naprawdę tanio jak na to miasto!), ale coś mnie pokusiło, żeby porównać stawki również w innych serwisach – i niespodzianka: w Agoda.com dokładnie te same „pudełka do spania” udało się zarezerwować aż ok. 130 PLN (a więc jakąś 1/4) taniej.

Nie ma za co😉.

A jedzenie? Ceny żarcia również potwierdzają, że Singapur to nie Azja! Podczas gdy pięć momosów (indyjskie pierogi) z ulicznego wózka w Delhi zdarzyło mi się kupić za 20 rupii (20 INR = 0,88 PLN) a pierwszy lepszy szaszłyk czy inny street-food w Bangkoku za 30 batów (30 BHT = 3,5 PLN), w singapurskich jadłodajniach za kilka pierogów trzeba zapłacić około 9-11 tamtejszych dolarów (a więc, bagatela!, jakieś 30 razy więcej). Acz w poszukiwaniu sensowniejszej alternatywy warto wybrać się do jednego z „fudkortów”, których sporo jest w Chinatown – całkiem smaczne i mocno zróżnicowane dania (także wegetariańskie, które wcale nie są oczywistością w tym mocno mięsnym mieście) można upolować już w okolicach 5 SGD (ok. 15 PLN).

No chyba, że chcesz liznąć luksusu i to, co zaoszczędziłeś na mądrze wybranych lotach czy noclegach roztrwonić, by dokarmić zmysły i mieć co wspominać na starość. Jeśli tak, to łap windę w Marina Bay, skocz na 57. piętro do restauracji Spago, i na szczycie jednego z najbardziej rozpoznawalnych budynków świata spróbuj ichnich pyszności. My przetestowaliśmy (oprócz drinków) zjawiskową kanapę z serem kozim, zmysłową pieczoną cukinię (piszę to ja, Dutko, nieprzepadający za tego rodzaju ogórami…) oraz absolutnie rozwalające system lody kulfi ze skondensowanego mleka w różnych smakach. Uczta bynajmniej nie była budżetowa, ale każdy z ponad 12 tys. wydanych centów (ok. 360 PLN) był tego wart!

Podsumowując:

Jeśli nie chcesz, aby ostatnią myślą przed śmiercią było: „Jasna cholera! Nie odwiedziłem Singapuru!”, to radzę przynajmniej raz w życiu zrobić tutaj choćby dwudniowy przystanek. Możesz odpuścić Dżakartę (nie urywa), możesz ominąć Malediwy (nuuuda!), ba! możesz nawet nie myśleć o Kirgistanie, Mongolii czy Iranie (piasek, kamienie, kozy…).

Ale tak ekstremalnie fascynujące miasta, jak Singapur, Nowy Jork, Edynburg, Bangkok, Mumbaj czy… Wrocław, powinien odwiedzić każdy profesjonalny łapacz doznań!


Dzień 66 [6 maja]: Bali. Drugi dzień samotnego skurtekowania – trooochę lepiej niż wczoraj;)

W skrócie:

Po pierwszej części trasy skuterem w sercu Bali (patrz dzień 65), był „techniczny” nocleg w Ubud. W cenie parunastu euro upolowałem na Agoda.com przemiły pokoik w Kuaya Home Stay: schludny/czysty, wygodny, parę minut od centrum, ale w cichej, bocznej uliczce, z mikro-balkonikiem i pysznym śniadaniem (na słodko, ale też fajnie – zielone naleśniki z bananem + micha owoców):

Ale Azja uczy pokory. Również w ocenianiu/audytowaniu świata. A że – a to pech! – Dutkoń jest zodiakalnym audytorem i poprawiaczem (weźmy chociaż Korekto czy Audite…), akurat na tym kontynencie na każdym kroku i każdej sekundy wyłapuje 17 rzeczy, które „można by lepiej”.

No tak, ale jest perfekcja (przydatna na przykład podczas konstruowania bomby atomowej) i jest szczęście (niepotrzebujące ani bomb atomowych, ani perfekcji). I jest, a w zasadzie był do niedawna, dylemat, jakie oceny wystawiać noclegowniom w Azji (z Indiami na czele…), które bardzo, ale to bardzo odstają od standardów „pierwszego” świata, bo po prostu tu nikt (poza białasami) nie ma potrzeby posiadania takich standardów.

Czy więc jeśli lekko cieknie kran, wieszak urywa się pod ciężarem ręcznika, a w najpiękniejszej miejscówce, jaką zarezerwowaliśmy, biega milion mrówek i czasami pan szczur, to należy wystawić ocenę negatywną, aby przestrzegać innych?

 

Rada:

Jeśli jesteś w miejscu o innej kulturze, innych standardach i innych „potrzebach”, nie oceniaj ich według swoich, bo to po prostu niesprawiedliwe. Wiem: jest dysonans, rozdarcie. Jak z nimi sobie radzić?

Mój sprawdzony (mam nadzieję, że salomonowy) sposób: jeśli już chcę wystawić ocenę miejscu, które mnie gościło, staram się uwzględnić dwie główne kwestie:

  1. Nie oceniać tak, jakbym był w swojej „pierwszoświatowej” Europie. Bo nie jestem, jasna cholera!
  2. Odnieść jakość do ceny.

To drugie jest bardzo znamienne. I tak, kiedy parę dni temu byliśmy w Balige (Sumatra), wynajęliśmy dwa przeciętne pokoiki za 176 zł na 4 dni (22 zł/pokój/doba!). Tak, były mocno niedoskonałe: ciekły krany, pościel była bardziej niż wiekowa, ściany warto było przemalować… kilka lat temu;). Ale też: było przewygodne łóżko, ciepła woda, umiarkowanie znośny internet, a z tarasu rozpościerał się piękny widok.

Za 22 zł na dobę! Trzeba być łajdakiem (a są tacy!), aby przy takiej stawce, za taką jakość wystawić słabą ocenę.

I odwrotnie: chwilę później wylądowaliśmy w Dżakarcie. Duże, dwupokojowe mieszkanie z salonem, 20. piętro, spektakularny widok na miasto. Cena: 3 x wyższa, w porównaniu do tamtych dwóch pokoików (niecałe 130 zł/doba), czyli wciąż tanio, przynajmniej jak na „białe” standardy. No tak, ale właściciel troszkę nakłamał w opisie na Booking.com, parę ważnych rzeczy nie działało, a więc i ocena poszła niższa.

Oceniam więc stosunek jakości do ceny: w pierwszym przypadku – pozytywnie, w drugim – ciut mniej pozytywnie.

 

Mapy:

Podawałem wczoraj (patrz dzień 65), więc nie będę się powtarzał. Ale podrzucam parę fot z dzisiaja:

Tarasy ryżowe Tegallalang. Są tu: www.maps.app.goo.gl/fJ66doxjzSAEkh2F9. fot. Maciej Dutko

A na nagrodę za dość brawurową (tutajsiowie patrzyli ze zdumieniem), a mimo to – bezpieczną jazdę przez prawie 300 km, miła kolacja w zjawiskowej, a totalnie niedrogiej restauracji WASA – Warung Atas Sungai Ayung.

Dzień 65 [5 maja]: Bali? Komercha i nuuuda!

W skrócie:

Postanowiłem puścić się w dwudniowy (z noclegiem gdzieś pośrodku) objazd skuterem po centralnym Bali, by odbić trochę od komercyjnych i totalnie drętwych plaż. Poza ulewą, która zaskoczyła kierowcę (miała być 3 godziny później, jeśli wierzyć app-prognostom!), a na którą na skuterze zawsze warto być gotowym (lekka kurtka przeciwdeszczowa + pokrowiec na plecak, w którym przecież wiozę całą firmę, czyli laptoka;), nie wydarzyło się wiele ciekawego.

Przynajmniej jeśli nie jest to Twój pierwszy raz w Azji (u mnie – już bodaj dwudziesty-któryś…), i jeżeli olbrzymie liście bananowców, wszechobecne zapachy kadzideł, monumentalne świątynie czy kaskadowe tarasy ryżowe nie robią już na Tobie większego wrażenia;).

Maciej Dutko, Bali, tarasy ryżowe

Pola ryżowe, Bali, Indonezja

Na uwagę zasługuje może tylko drobna afera przy Handara Gate, chyba najbardziej ikonicznym punkcie tej wyspy:

Handara Gate, Bali, Indonezja
Handara Gate, Bali, Indonezja; fot. Maciej Dutko (05.05.2025)

O co poszło?

Ano wjechał sobie Dutkoń z ulicy, poczynił powyższą fotografię dla potomności, powydawał „ochy!” i „achy!”, po czym zawrócił na pięcie, by skuterować dalej. Wtem spod ziemi wyrosła pani komercyjna z hasłem: „Tiket! Baj de tiket, ser!”. O którym to tikecie nie było absolutnie żadnej wzmianki przed wejściem. Zwłaszcza, że nie było wejścia! Po prostu skręcasz z drogi głównej i znajdujesz się przy tymże fotostworze. Nie ma ogrodzenia, nie ma bramek, nie ma tabliczek informujących o czymkolwiek – nie masz więc, Drogi Zwiedzaczu, najmniejszego powodu, by spodziewać się jakichkolwiek opłat (nieważne, jakich; zakładam, że są to grosze, ale nie o to chodzi!).

Więc?

 

Rada:

Co robić w sytuacji, kiedy polujący na leszczy podejdą Cię w ten sposób? Nie, wcale nie musisz kupować mojej książki „Targuj się! Zen negocjacji”, aby wyjść z takiej mikro-przykrości bez uszczerbku. Po prostu zapytałem: „Łot tiket?!”, upewniłem się, że przed wjazdem z drogi głównej naprawdę nie było jakiejkolwiek informacji o płatnym wstępie, i po prostu odmówiłem zapłaty. W odpowiedzi usłyszałem „Ałt!”, zrobiłem więc ałt, a dziś niniejszym przestrzegam:

 

Przestroga:

Azja jest drapieżna: nieustannie poluje na biały plankton. Zasada jest prosta: obserwuj, notuj i wiedz, co i gdzie robisz. Dotyczy zarówno chodzenia po dziurawych chodnikach, jak i wchodzenia w miejsca kultu mamony (czytaj: wszelkie skupiska turystów). Czytaj, co stoi napisane, a jeśli nic nie stało, a mimo to chcą Cię skasować, wykaż się elementarną asertywnością i grzecznie odmów zapłaty. Nie, nie dlatego, aby wykorzystać system; dlatego, aby nie dać się wykorzystać systemowi!

 

Koszty:

Ile kosztował ten tiket? Nie wiem. Jeśli byłeś i dałeś się złupić, podziel się tą informacją w komentarzu poniżej. Dzięki!

A ile kosztował nocleg w Ubud?

ubud-nocleg-hotel-agoda-maciej-dutko-evolu
Nocleg w najbardziej turystycznym mieście Bali za… 13 euro (pokój 2-osobowy, z łazienką, wentylatorem i śniadaniami)? Tak, da się;).

Jeśli kierujesz się zasadami, jakie opisałem w „Mucha w czekoladzie” + szukasz noclegów w serwisach takich jak Agoda.com, taki pokój możesz puknąć za mniej niż 60 zł. A to i tak nie jest wcale najlepsza z opcji w tym mieście, bo wybrana na gorąco i bez głębszego porównywania innych ofert;).

 

Bali – gotowa mapa do zwiedzania skuterem:

Jestem na tej wyspie od kilku dni, i wiem, że absolutnie nie jest to mój klimat. Może i piękne widoki (jak w wielu miejscach na świecie), ale generalnie brak zachwytu całą resztą. Do tego: ogromne korki (skuterowe!) – ścisk bywa tak potworny, że nawet motocyklem niemal nie sposób się przedostać! Dość powiedzieć, że dojeżdżając do Ubudu, wujek Gugiel  (a wiedzieliście, że to ja spłodziłem „wujka Gugla” 23 lata temu?;) odgrażał się, że przejechanie kolejnych 750 m zajmie mi 34 minuty! Zajęło 8 czy 10, ale tylko dlatego, że darłem pod prąd, piracąc, jak tylko się da. Tak czy inaczej, podróżowanie skuterem po tej wyspie uważam za lichy pomysł…

Jeśli mimo to ktoś zechce bujnąć się po Bali na dwóch kółkach, podrzucam moje gotowe mapy po rzekomo ciekawych punktach (proszę sobie elastycznie modyfikować początek i koniec, no i oczywiście poszczególne punkty):

bali-mapa-map-skuter-scooter-maciej-dutko-evolu
Moja dwudniowa trasa po sercu Bali. Wpis ten czynię na półmetku, stacjonując w Ubud. Jutro (6 maja) ciąg dalszy.

Zaplanowanie mapy zwiedzania to zawsze sporo czasu. Dlatego bierz gotowca, którego opracowałem, i modyfikuj pod siebie, aby nie tracić czasu! A jeśli uznasz, że pomogłem, nie pogniewam się za wirtualne espresso albo dwa;):


Dzień 61 [1 maja]: Przyczłapali na Bali, a tu… niespodzianka! 

W skrócie:

Zapadła decyzja, że z Dżakarty polecimy na Bali. Borneo, wyspy Gili (na które również się czaję), Komodo, a przy-baj-de-łeju także Timor Wschodni zostawiamy na następny raz, bo nie da się tego wszystkiego połknąć w jednej porcji;). A więc padło na Bali – na łatwy początek.

Z relacji z kolejnych dni dowiecie się, dlaczego Bali absolutnie nie rzuciło nas na kolana i na co uważać (podpowiem: #skutery…), a na razie tylko jedna refleksja i niespodzianka, która totalnie pozytywnie nas zaskoczyła!

A chodzi o miejscówkę, którą zarezerwowałem przez Airbnb. Z oferty nie do końca wynikało, co wynajmujemy – domek z jedną czy z dwiema sypialniami, bo słabo to było opisane. Ale – co tam! – ważne że wygląda intrygująco, jest z dala od bzdurnych i zatłoczonych plaż, daleko od głównej drogi, a do tego – tanio jak żurek.

Tymczasem po przyjeździe okazało się, że… do wyłącznej dyspozycji dostajemy całą ogrodzoną działkę, na której są dwa absolutnie nietypowe, luksusowe domki kryte strzechą (to te „dwie sypialnie!” z ogłoszenia), do tego – trzeci bungalow salonowo-kuchenny (z wbudowanym w blat gramofonem!) oraz prywatny, potrójny mini-basen.

Słaby jestem w robieniu wideo, ale popatrzcie sami:

 

Rada:

  • Dla nieruchomościowców: Na miłość Buddy! Twórzcie oferty, które w pełni przedstawiają uroki Waszych mieszkań, działek i domów – tych na sprzedaż i tych na wynajem. Niedużo brakowało, a nie odkrylibyśmy tej perełki, bo jej autor popełnił kilka absolutnie śmiertelnych a – niestety – klasycznych fakapów, z którymi walczę w „Nieruchomościowym seppuku!”. Wystarczy znać te zasady i trochę pomyśleć, aby nie tylko zagęścić siatkę wynajmu czy przyspieszyć sprzedaż, ale przede wszystkim – zrobić to ze znacznie lepszym zyskiem!
  • Dla podróżnych: Z kolei w książce „Mucha w czekoladzie” czepiam się schematów i propaguję ich przełamywanie. Jedną z takich najważniejszych (a przy tym – najprostszych!) zasad, którymi kieruję się w podróżowaniu, a które dają mi kilkadziesiąt tysięcy złotych oszczędności każdego roku, jest coś, co nazywam „turystyką oportunistyczną”. Czyli po prostu: łapanie okazji (np. loty o 2-3 dni w lewo lub w prawo, które bywają tańsze o 60-70%), ale też podróżowanie poza sezonem tam, gdzie inni koniecznie muszą cisnąć w sezonie: kiedy jest tłoczno, skwarnie, a noclegi są 3-4 razy droższe.

No bo popatrz:

 

Koszty! 

Znalazłem miejscówkę, która okazała się rajem na ziemi, choć z opisu i zdjęć to nie wynikało, a przynajmniej – nie dokładnie. Na przykład byłem przekonany, że salono-kuchnia na zdjęciu poniżej będzie współdzielona z innymi ludźmi, a okazało się, że jest do naszej wyłącznej dyspozycji:

fot.: www.airbnb.pl

Co ciekawe, tuż przed sezonem (czerwiec) wynajem całego tego miejsca kosztowałby ok. 240-260 PLN/doba, później – trochę drożej. Oplułeś właśnie monitor z niedowierzania, że za 2/3 ceny pokoju w Ibisie w centrum Warszawy możesz mieć tak niezwykłą miejscówkę na jednej z najbardziej komercyjnych wysp na świecie? No to… przepłaciłeś!

Bo my, przyjeżdżając na początku maja, zapłaciliśmy…

Nie, nie za dzień. Za 7 dni! Czyli 58 Nowych Złotych Polskich za jedną dobę posiadania na wyłączność dwóch wypasionych domków willowych (z wysuwanymi z blatów telewizrami i lustrami, ekskluzywnymi łazienkami i panoramicznymi oknami dookoła, z widokiem na rzekę i potężny krzak bambusowy za oknem) + bungalow „imprezowy” + zmysłowe dżakuzi + codzienne sprzątanie (z którego nie korzystaliśmy, bo nie lubimy aż takich zbytków) + gramofon w blacie kuchennym;).

 

Podsumowując:

Jeśli jesteś z branży „nierucho”, lekcja dla Ciebie: zobacz, jak człowiek, który nie potrafi należycie wyeksponować zalet swojej oferty (i na poziomie opisu, i na poziomie zdjęć) zachodzi w głowę: „Dlaczego nie ma chętnych?!”, obniża więc i obniża cenę do granic niemożliwej nieopłacalności (nawet tu, w Indonezji!). Zamiast na tak genialnym miejscu zarabiać prawdziwe kokosy!

Jeśli zaś chcesz wybrać się w naprawdę zmysłowe miejsca, a przy tym – nie przepalić tego, co zarobiłeś w kwartał ciężkiej pracy, pomyśl, czy by nie polecieć wtedy, kiedy… inni pracują, a pracować wtedy, kiedy inni koniecznie chcą się byczyć;). Wiem, wiem: urlopy, dzieciaki, szkoła itd. – są pewne rzeczy, których nie przeskoczysz.

Ale jeśli tylko możesz wziąć urlop w innym okresie niż „wszyscy” (a może i dzieciaka na te dwa tygodnie wymiksować z matriksa – nadrobi później;), to oszczędzisz nie tylko 2-3 tysiące złotych na bilecie lotniczym za każdą osobę, ale i parę tysięcy na noclegach!


Dni 57-61 [27 kwietnia – 1 maja]: Dżakarta wizyty nie warta

Na drodze po Azji stanęła nam niechcący Dżakarta, zajechaliśmy więc. Jednak już drugiego dnia zacząłem układać w głowie możliwie dyplomatyczną odpowiedź, jakiej udzielę naszemu znajomemu – byłemu konsulowi RP w Indonezji – z którym mieliśmy się spotkać paręnaście dni później, a który – inaczej być nie może! – niewątpliwie zapyta, jak nam się podobało.

Zapytał.

Nasza ograniczona percepcja uniemożliwiła odkrycie i docenienie niezwykłych miejsc w tym niewątpliwie intrygującym mieście – odpowiedziałem ku uciesze naszego pana konsula, który wszak parę lat przeżył w tym mieście, więc wie, jak jest;).

W zasadzie jedynym namacalnym naszej w Dżakarcie wizyty owocem był spłodzony na poczekaniu, a głupawy niczym wypowiedzi niektórych polityków, limeryk:

Żararaka w Dżakarcie
żarła żarcie zażarcie.
Żeby żabom nie przykro,
również żaby przełykła.
Żwawa żmijka, ma parcie!

Do którego to limeryka sztuczny inteligent Suno.com (polecam pobawić się możliwościami tego narzędzia!) w parę sekund skomponował takiego oto muzycznego dziwaka:

Więcej do dodania na temat stolicy Indonezji – nie mam. Wybczacie.

Jeżeli jednak ktoś z Was był, zgłębił uroki tego miasta i poleca tam wrócić, napiszcie koniecznie w komentarzu, co warto odwiedzić, aby zmienić – zapewne niesprawiedliwie powierzchowne – zdanie o Dżakarcie, której subiektywnie zarzucam brak elementarnego uroku. Uroku czegokolwiek;).


Dni 8-56 [3 marca – 26 kwietnia]: Wkrótce;)

Jeśli energia, czas i dobre duchy pozwolą, w wolnej chwili postaram się uzupełnić to, co wydarzyło się wcześniej; na razie jednak dzieje się tyle, że ledwie kalorii starcza, by nadążyć z bieżącościami;). 


Dzień 1-5 [2-7 marca]: No to w drogę! Pierwszy etap: Kutaisi (5 dni)

W skrócie:

Założenie było proste: dotrzeć do Mumbaju, nie przepłacając za bilety, najchętniej też „pukając” coś nowego po drodze. No więc zgodnie z założeniami mojej książki www.muchawczekoladzie.pl postawiliśmy na elastyczność zarówno co do czasu wylotu, jak i drogi.

Efekt: dolot z Wrocławia do Mumbaju za 759 zł/os. (sic!), z międzylądowaniem i pięcioma noclegami w Kutaisi (Gruzja) po 22 zł/os./noc (patrz dzień „0”).

60-metrowa „kawalerka” w Kutaisi po 22 zł/os./doba? Proszę bardzo:)

 

Rwanie cytryn w śniegu – skutek uboczny ekstremalnych śnieżyc, na które załapaliśmy się w Gruzji…

 

Rada:

Jeśli chcesz podróżować bardziej niż niedrogo, spróbuj zadbać o te trzy główne elementy:

  1. Elastyczny termin podróży. Bywa, że lot dzień później lub wcześniej „potrafi” kosztować… 70% mniej! Przykładowo: lecąc do Indii liniami PLL LOT (bardzo polecam!), bezpośredni, wygodny bilet na tej samej trasie może kosztować 1699 zł (choć przyznam, że to rzadkie okazje; ale 2499 zł bywają już częściej), a +/- kilka dni bywa powyżej 5000 zł. Nawet jeśli musiałbyś wziąć urlop bezpłatny, może się to mocno opłacać!
  2. Elastyczne miejsce wylotu/przylotu. Mieszkasz np. we Wrocławiu, ale to nie znaczy, że musisz lecieć z Wrocławia! Całkiem blisko są też lotniska w Pradze, Poznaniu, Krakowie, Warszawie czy Berlinie – a loty stamtąd mogą kosztować o tyle grubych PLN-ów mniej (bywa, że liczonych w tysiącach!), że może warto rozważyć zainwestowanie w dojazd do innego miasta.
  3. Całkowicie elastyczny kierunek! Jeśli czaisz się na wakacyjny wyjazd, ale nie masz konkretnie upatrzonej destynacji, a przy tym lubisz liczyć dukaty, by nie przepłacać, skorzystaj z dobrodziejstwa e-narzędzi, jakie dziś mamy do dyspozycji, i pozwól im wyszukać Ci coś elastycznie. Ot, takie Kiwi.com na przykład – możesz wybrać nie tylko elastyczne daty, ale i opcję „Gdziekolwiek”! Dzięki temu podróż życia możesz mieć za grosze!


Dzień 0 [1 marca]: Podstawa – lekki plecak!

W skrócie:

1,5 miesiąca w Azji (albo dłużej, jeśli będą kolejni chętni na wynajęcie naszej bazy we WRO – www.airbnb.pl/h/maczna) z plecakiem 5 kg (w tym – firma www.korekto.pl)? Za parę godzin ruszamy;).

Najpierw – Gruzja (bilet: 99 PLN, 5 fajnych noclegów w centrum Kutaisi: 222 zł/2 os.). Później – Mumbaj (bilet: 660 PLN, 2 noclegi: 214 PLN/2 os., czyli 54 zł/osobonocleg ze śniadaniem, więc trochę drogawo;).

Dalej: Himalaje (lot i noclegi – również groszowe), fajna, 5-dniowa wycieczka z prywatnym kierowcą (za ok. 370 zł/os.), później Chennai, Bangalore, może Kerala i/albo Goa, a jeszcze później – parę tygodni gdzieś w dziczy pod Mumbajem (kto wpadnie na kieliszek old monka?;).

Elastycznie, ekonomicznie, zmysłowo, pozaschematowo – czyli jak zwykle wg metodologii www.muchawczekoladzie.pl 😉.
Filozofia lekkiego plecaka?
Filozofia lekkiego plecaka? Nie, tu nie ma co filozofować! To da się zrobić!

Szczery update: Takie 5 kg osiągam na starcie, kiedy w chłodny czas mam na sobie kurtkę, bluzę i buty. Kiedy zaś ląduję w ciepłym klimacie i powyższe trafiają do bagażu, niestety robi się 8 albo i 9 kg… Jeśli ktoś z Was może polecić jakąś ultra-lekką kurtko-bluzę, dajcie znać w komentarzu, bo ciągle dążę do jeszcze większego „ulekcenia” plecaka. Marzy mi się też coś a la „buty konwertowalne”: kryte, ale z odpinaną górą (kiedy zimno – nosisz pełne, kiedy ciepło – przekształcasz w sandały; trochę jak spodnie-bojówki z odpinanymi nogawkami, które są jedynymi spodniami, jakie toleruję na dłuższych włóczęgach).

 

Rada:

Jak żyć lekko? To proste: redukuj potrzeby i kaprysy, nie taszcz tego, co niepotrzebne, zwłaszcza jeśli możesz to kupić na miejscu (kosmetyki, jedzenie, ubrania – które w wielu miejscach na świecie są bez porównania tańsze niż w Europie).

 

Przestroga:

Bagaż rejestrowany (nadawany)? Nie cierpię! Raz, że wszystko, czego potrzebuję, mogę zamknąć w małym plecaku podręcznym. Dwa, że nadanie bagażu rejestrowanego + późniejszy jego odbiór to co najmniej jedna stracona godzina na stanie w kolejce do „czek-inu” a później do „karuzeli” z tobołami.

 

No i koszty!

W większości linii lotniczych za dodatkowy bagaż nadawany zapłacisz od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Jeśli lecisz z dzieciakami, dziadkami albo z fantami na lokalną imprezę – to jest jak najbardziej okej. Ale jeżeli w planach jest prosta wyprawa, bez obciążeń i bez fanaberii, spróbuj zapakować się w jeden nieduży plecak, a zobaczysz, co znaczy „lekkie życie”!

Nie ma za co;).



PS Jeśli moja praca ma dla Ciebie wartość i uważasz, że autor zasługuje na wirtualną kawę, by nie zabrakło mu energii i zapału do dalszych działań, nie pogardzę podwójnym e-espresso;):

 


W związku z postępującą cenzurą Facebooka i ograniczaniem kontaktów z Wami, jeśli chcecie zachować łączność ze mną, dopiszcie, proszę, swój adres e-mail do prostej listy w formularzu Google’a, abyśmy mieli kontakt:

– nie jest to newsletter, bo nie prowadzę klasycznego e-mail marketingu, ale kanał, którym dam Wam znać, jeśli pojawi się jakiś szczególnie ważny temat.

Warto też skorzystać z Alertów Google: wejdź na https://www.google.pl/alerts i wpisz interesującą Cię frazę (np. „maciej dutko”), a otrzymasz powiadomienie, gdy pojawi się nowa publikacja na dany temat:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Maciej Dutko

Na co dzień prowadzę firmę edytorską Korekto.pl (korekta tekstów), w ramach projektu Audite.pl pomagam też e-sprzedawcom usunąć z ich ofert błędy psujące sprzedaż. Jeśli czas mi pozwala, dzielę się wiedzą podczas szkoleń i zajęć na najlepszych uczelniach biznesowych w Polsce (na zlecenie Allegro przeszkoliłem ponad 10 tys. sprzedawców i drugie tyle studentów).

Spłodziłem kilkanaście książek, w tym:
„Mucha w czekoladzie”,
„Targuj się! Zen negocjacji”,
„Efekt tygrysa”,
„Nieruchomościowe seppuku”
„Biblia e-biznesu” (to ponoć największy tego typu projekt na świecie).

Prowadzę szkolenia z niestandardowej obsługi klienta („Zen obsługi klienta”), z negocjacji („Zen negocjacji”) oraz ze skutecznych metod zwiększania e-sprzedaży („E-biznes do Kwadratu”) - uczestnicy tego ostatniego chwalą się nawet kilkusetprocentowymi wzrostami;).

Więcej: www.dutko.pl i www.wikipedia.pl.

Moje książki i szkolenia

Popraw się i sprzedawaj skuteczniej!

Audyt ofert Allegro i stron WWW:


Usługi edytorskie:

Korzystam i polecam

Hosting i domeny od lat mam w Domeny.tv – kocham ich za indywidualne podejście i pomoc zawsze, kiedy jej potrzebuję (podaj kod „RABAT-EVOLU” i zdobądź 10% zniżki na domenę lub „RABAT-55EVOLU” i zgarnij aż 55% zniżki na hosting!)


Sporo podróżuję (jakieś 90 odwiedzonych krajów, ze 150 lotnisk i ponad 500 lotów). Korzystne bilety oraz wygodne połączenia wyszukuję głównie na Kiwi.com (polecam zwłaszcza przy podróżach wieloetapowych – załóż konto z ww. linku i odbierz 50 zł).


Najlepszy internet w Polsce? Orange Flex w formie aplikacji, który służy mi jako net mobilny, stacjonarny i zagraniczny! Pobierz, załóż konto i przed wyborem formy płatności wpisz kod MACIEJ9K94, a dostaniesz 3 m-ce po 1 zł + 30 zł do wykorzystania.


Revolut Ultra – karta multiwalutowa, ubezpieczenie podróżne, darmowe saloniki lotniskowe na całym świecie i inne profity. Korzystam i polecam!


Jeśli dobre i praktyczne książki, to tylko w moim ukochanym Helionie!


Jako audiobookoholik a zarazem jeden z pierwszych akcjonariuszy Legimi korzystam z ogromu e- i audioksiążek w tym serwisie (sprawdź – 30 dni za darmo).


A jako że nie zawsze mam czas zadbać o zdrowe jedzenie, od lat pomaga mi wygodny i zdrowy katering z dostawą pod same drzwi, Nice To Fit You, który również polecam!


Rekomenduję tylko to, co sam lubię i z czego korzystam. Jeśli i Ty skorzystasz z moich rekomendacji, otrzymam drobną prowizję od firm, które polecam. A więc wygrywamy wszyscy i promujemy dobre i innowacyjne biznesy. Dzięki!

Uwaga: promocje się zmieniają, a ja nie za wszystkim nadążam. Nie gniewaj się więc, jeśli okaże się, że któraś z nich już się zakończyła lub zmieniła, lecz daj mi znać, a uaktualnię opis.

Mucha w czekoladzie, Maciej Dutko