W marcu 2025 ruszyliśmy na Wschód z biletem w jedną stronę. Załatwić parę spraw, a przy okazji – pozwiedzać (albo na odwrót). Jedziesz z nami? Śledź nasz dziennik podróżny (a raczej „nocnik”, bo pisany głównie po nocy;)!
Pierwotny plan był taki: skoczyć do Mumbaju, aby odebrać obrazy Dominiki po wystawach w 2023 i 2024, po drodze zahaczając o Kutaisi, i wracać do Polski pewnie jakoś w kwietniu. Po drodze jednak „niechcący” zahaczyliśmy Himalaje i miasta Bagdogra i Gangtok (stan Sikkim) oraz Darjeeling (Bengal Zachodni ). Tam zapadła decyzja, aby odstawić na samolot w Bengaluru (stan Karnataka) towarzyszy podróży, Konrada i Artura, którzy musieli wracać do Europy, ale wcześniej „potknęliśmy się” też o Chennai (stan Tamilnadu).
W Bengaluru zdecydowaliśmy, by odwiedzić Kochi (stan Kerala), bo tam w grudniu odbędzie się biennale artystyczne, które kusi Dominikę (wide: www.zakrzewska.art).
A później już poszło: po Kochi była Malezja (Kuala Lumpur), później Indonezja (Sumatra i piękny Samosir na jeziorze Toba, Jawa i Bali) oraz Singapur i kolejny powrót do Indii, gdzie czekają nas umówione, a odwlekane od ponad miesiąca spotkania…
W międzyczasie odebrałem tyle zapytań: „Kiedy wracacie?”, „Gdzie teraz jesteście?”, „Może wrzucajcie jakieś regularne relacje, co?!”, że postanowiłem – oprócz sporadycznych wrzutek na FejsBoga (którego coraz bardziej nie lubię…) – sporządzić poniższe zestawienie dni, przygód i innych awanturnictw. Kto chce, niech śledzi; acz jako że nie robiłem tego od początku, zaczynam dość późno, bo od dnia nr 65 (5 maja 2025). A wcześniejsze postaram się douzupełniać wstecznie, inshallah!
Ale najpierw: wstawka techniczno-reklamowa, bo może Wam się przydać:
Każda podróż to logistyka: planowanie tras, lotów i noclegów, sprawny internet itd. Oto narzędzia, z których sam korzystam i które polecam (skorzystaj z moich reflinków i kodów, i zgarniaj bonusy):
- Noclegi – to najdroższy element podróży! Lubię mieć duży wybór, ale nie przepłacać, korzystam więc z Agoda.com (te same obiekty, co w Booking czy Airbnb, tu bywają o 25-30% tańsze!).
- Internet – to podstawa w podróży (zwłaszcza jeśli się e-pracuje). Korzystam z Orange Flex i ich planów roamingowych. Kliknij tu, pobierz apkę, załóż konto i wpisz kod MACIEJ9K94.
- Internet z e-SIM – można też kupić mobilny internet w aplikacji z kartami e-SIM. Polecam Yesim (łap kod rabatowy ALZR5137 i zdobądź parę euro) i Airalo (kod rabatowy MACIEJ2035).
- Revolut Ultra – pozornie droga, ale przy częstszych podróżach bardzo przydatna opcja: płatności w każdej walucie, ubezpieczenie podróżne, darmowe saloniki lotniskowe na całym świecie (!) i wiele innych narzędzi. Więcej pisałem o niej w artykule „Revolut Ultra – karta dla bogaczy?”.
- Bilety lotnicze – zwykle rezerwuję w Kiwi.com (najwygodniejsze wyszukiwanie połączeń, także wieloetapowych). Załóż konto z ww. linku i zgarnij parę dyszek zniżki!
- nFirma (Lexea) – stała opieka prawno-księgowa nad moim biznesem, także gdy jestem w podróży? Tę zapewnia mi Lexea! Załóż z nimi spółkę Ltd (koniecznie powołując się na mnie i dając mi znać), a Twój biznes stanie się lekki jak piórko i mobilny… jak diabli;).
- Hosting i domeny – prowadzę firmę Korekto.pl w 100% opartą na e-pracy. Warunkiem spokojnej podróży jest stabilny hosting i obsługa domen. Tu polecam Domeny.tv i MSerwis.pl (podaj kod RABAT-EVOLU i złap -10% na domenę lub RABAT-55EVOLU i aż -55% na hosting!).
Dzień 68-70 [8-10 maja]: Singapur to nie Azja!
W skrócie:
Pierwszy raz do Singapuru wpadłem z Tomkiem Burconem (Stowarzyszenie „Mieszkanicznik”) niejako przy okazji, wracając w 2019 z wykładów w Sydney oraz z australijskiej premiery mojej książki „Nieruchmościowe seppuku”. Wcześniej naoglądałem się w internecie obrazków tego azjatyckiego tygrysa, myślałem więc, że wiem, czego się spodziewać.
Myliłem się.
Już na monumentalnym lotnisku, z wewnętrznym, ogromnym wodospadem pojąłem, że Singapur to nie Azja! To nawet nie stan umysłu, lecz całkowicie inna galaktyka. O, tak właśnie: nie państwo-miasto, lecz państwo-galaktyka!
Czysto, drogo (jak na Azję), nowocześnie, monumentalnie, bez brania jeńców. Bez metrowych dziur w chodnikach, kilometrów chaotycznie zwisających nad chodnikami kabli, bez tysięcy bezdomnych i żebraków, ton śmieci, stad szczurów i watah parchatych psów.
Za to z rozmachem!
Teraz, zawijając powoli w stronę Mumbaju, uznałem, że warto ponownie odwiedzić tego egzotycznego dziwoląga choć na 2-3 dni. A że na Kiwi.com upolowałem bilety po jakieś 190 PLN, nie było odwrotu.
Rada:
Jeśli planujesz relatywnie krótki pobyt w Singapurze, pomyśl o możliwie wczesnym przylocie, aby maksymalnie wykorzystać pierwszy, i o możliwie późnym wylocie, aby optymalnie wykorzystać ostatni dzień w tym mieście. Dzięki rozsądnemu zaplanowaniu godzin lotów, śmiało zmieścisz się w dwóch noclegach, mając dwa lub nawet trzy dni na puknięcie Singapuru („puknięcie”, czyli dość powierzchowne przemknięcie po najbardziej topowych miejscach; jeśli chcesz się jednak nieco bardziej zagłębić w ten fragment wszechświata, może to być za krótko; zwłaszcza jeśli chciałbyś podskoczyć parę kilometrów na północ, by liznąć też sąsiednie malezyjskie i bardzo kontrastujące z Singapurem Johor Bahru – choć nie wiem, czy mógłbym szczerze powiedzieć: „Polecam!”…).
Przestroga:
Tak, to prawda: jakieś 30 lat temu Singapur wprowadził zakaz… żucia gumy! A to dlatego, że miasto podobno aż lepiło się od tego ścierwa, które było wszędzie: zalegało na chodnikach, właziło w zamki, obklejało przyciski w windach i w metrze…
Dziś Singapur jest do przesady czysty i „poprawny”, za wwóz większej ilości gumy do żucia możesz dostać spory mandat, a za handel nią – nawet więzienie. Z samym żuciem nie jest już tak źle, ważne tylko, by nie wypluwać gum na chodnik czy nie zanieczyszczać nimi publicznych miejsc.
A co jeszcze jest zabronione w Singapurze, jeśli nie chce się złapać srogiej kary od Wielkiego Brata?:
- palenie poza wyznaczonymi miejscami (także e-papierosów, których nawet posiadanie jest zabronione),
- przechodzenie przez ulicę poza pasami (mandat) i na czerwonym świetle (nawet areszt!),
- obrażanie uczuć religijnych (nawet jeśli odważasz się uważać „uczucia religijne” za zaburzenia umysłowe),
- narkotyki (posiadanie = więzienie, handel = czapa!),
- plucie i śmiecenie,
- jedzenie i picie w metrze,
- łączenie się z cudzą siecią WiFi (hacking!),
- niespłukanie po sobie wody w publicznej toalecie…
A więc strzeż się, Robaczku: Singapur to nie Mumbaj! 😉
Singapur – gotowa mapa:
Nie masz za dużo czasu, ale chcesz sprawnie odwiedzić najbardziej ikoniczne miejsca w Singapurze? Łap przygotowaną przeze mnie mapę (oczywiście zmodyfikuj poszczególne punkty pod kątem swojej lokalizacji bazowej i własnych preferencji):

Ta mapa pozwoliła Ci oszczędzić trochę czasu i chcesz mi w zamian postawić e-spresso? Nie krępuj się😉.
Koszty!
Singapur to nie Azja również pod względem kosztów. Mongolia, Iran, Kirgistan, Tajlandia, Kambodża, Sri Lanka, Indie, Indonezja, Chiny – odwiedziwszy te kraje, śmiało mogę uznać je za relatywnie niedrogie (przy czym niektóre z nich są wręcz obrzydliwie tanie dla człowieka z tzw. Zachodu). Singapur jednak, obok Hongkongu i Izraela czy Malediwów, to jedno z tych nielicznych miejsc na kontynencie, w którym ceny niemal wszystkiego są od kilku do nawet kilkudziesięciu razy wyższe.
Oczywiście, dzięki serwisom takim jak Agoda.com da się znaleźć rozsądny dwuosobowy pokoik za rozsądne kilkadziesiąt dolarów (choć bliżej 100 niż 30…), ale na tle noclegów po 13-22 zł w Indonezji czy w Kambodży, 20-krotna różnica jednak… robi różnicę.
No chyba że – podobnie jak ja – masz baaardzo szeroki wachlarz możliwości noclegowych😉. Bo kiedy najdzie kaprys, potrafię (choć niechętnie) spać w Marriottach, Hiltonach czy innych Sheratonach, jednak najbardziej uwielbiam (zgodnie z www.muchawczekoladzie.pl, ale też jedną z moich najbardziej ulubionych zasad, by każdego dnia poznać przynajmniej jedną nową rzecz) wyszukiwać noclegowe dziwadła, najczęściej za grosze. I tak, noclegowałem już w śmierdzącej kozami jurcie w Mongolii czy w 150-letnim tradycyjnym domu Bataków na Samosirze (Sumatra), dlaczego by więc w Singapurze nie wynająć kosmicznej kapsuły noclegowej w jednym z tego rodzajów hoteli, których w tym mieście znajdziesz kilka.

Wylądowaliśmy więc w Galaxy Pods Capsule Hotel niemal w samym centrum (choć siostrzana, ciut tańsza kapsułownia jest też w Chinatown, zaledwie paręset metrów dalej). I tu ciekawostka: dwie kapsuły na dwa dni w Booking.com znalazłem za 495 PLN (czyli naprawdę tanio jak na to miasto!), ale coś mnie pokusiło, żeby porównać stawki również w innych serwisach – i niespodzianka: w Agoda.com dokładnie te same „pudełka do spania” udało się zarezerwować aż ok. 130 PLN (a więc jakąś 1/4) taniej.
Nie ma za co😉.
A jedzenie? Ceny żarcia również potwierdzają, że Singapur to nie Azja! Podczas gdy pięć momosów (indyjskie pierogi) z ulicznego wózka w Delhi zdarzyło mi się kupić za 20 rupii (20 INR = 0,88 PLN) a pierwszy lepszy szaszłyk czy inny street-food w Bangkoku za 30 batów (30 BHT = 3,5 PLN), w singapurskich jadłodajniach za kilka pierogów trzeba zapłacić około 9-11 tamtejszych dolarów (a więc, bagatela!, jakieś 30 razy więcej). Acz w poszukiwaniu sensowniejszej alternatywy warto wybrać się do jednego z „fudkortów”, których sporo jest w Chinatown – całkiem smaczne i mocno zróżnicowane dania (także wegetariańskie, które wcale nie są oczywistością w tym mocno mięsnym mieście) można upolować już w okolicach 5 SGD (ok. 15 PLN).
No chyba, że chcesz liznąć luksusu i to, co zaoszczędziłeś na mądrze wybranych lotach czy noclegach roztrwonić, by dokarmić zmysły i mieć co wspominać na starość. Jeśli tak, to łap windę w Marina Bay, skocz na 57. piętro do restauracji Spago, i na szczycie jednego z najbardziej rozpoznawalnych budynków świata spróbuj ichnich pyszności. My przetestowaliśmy (oprócz drinków) zjawiskową kanapę z serem kozim, zmysłową pieczoną cukinię (piszę to ja, Dutko, nieprzepadający za tego rodzaju ogórami…) oraz absolutnie rozwalające system lody kulfi ze skondensowanego mleka w różnych smakach. Uczta bynajmniej nie była budżetowa, ale każdy z ponad 12 tys. wydanych centów (ok. 360 PLN) był tego wart!
Podsumowując:
Jeśli nie chcesz, aby ostatnią myślą przed śmiercią było: „Jasna cholera! Nie odwiedziłem Singapuru!”, to radzę przynajmniej raz w życiu zrobić tutaj choćby dwudniowy przystanek. Możesz odpuścić Dżakartę (nie urywa), możesz ominąć Malediwy (nuuuda!), ba! możesz nawet nie myśleć o Kirgistanie, Mongolii czy Iranie (piasek, kamienie, kozy…).
Ale tak ekstremalnie fascynujące miasta, jak Singapur, Nowy Jork, Edynburg, Bangkok, Mumbaj czy… Wrocław, powinien odwiedzić każdy profesjonalny łapacz doznań!
Dzień 66 [6 maja]: Bali. Drugi dzień samotnego skurtekowania – trooochę lepiej niż wczoraj;)
W skrócie:
Po pierwszej części trasy skuterem w sercu Bali (patrz dzień 65), był „techniczny” nocleg w Ubud. W cenie parunastu euro upolowałem na Agoda.com przemiły pokoik w Kuaya Home Stay: schludny/czysty, wygodny, parę minut od centrum, ale w cichej, bocznej uliczce, z mikro-balkonikiem i pysznym śniadaniem (na słodko, ale też fajnie – zielone naleśniki z bananem + micha owoców):
Ale Azja uczy pokory. Również w ocenianiu/audytowaniu świata. A że – a to pech! – Dutkoń jest zodiakalnym audytorem i poprawiaczem (weźmy chociaż Korekto czy Audite…), akurat na tym kontynencie na każdym kroku i każdej sekundy wyłapuje 17 rzeczy, które „można by lepiej”.
No tak, ale jest perfekcja (przydatna na przykład podczas konstruowania bomby atomowej) i jest szczęście (niepotrzebujące ani bomb atomowych, ani perfekcji). I jest, a w zasadzie był do niedawna, dylemat, jakie oceny wystawiać noclegowniom w Azji (z Indiami na czele…), które bardzo, ale to bardzo odstają od standardów „pierwszego” świata, bo po prostu tu nikt (poza białasami) nie ma potrzeby posiadania takich standardów.
Czy więc jeśli lekko cieknie kran, wieszak urywa się pod ciężarem ręcznika, a w najpiękniejszej miejscówce, jaką zarezerwowaliśmy, biega milion mrówek i czasami pan szczur, to należy wystawić ocenę negatywną, aby przestrzegać innych?
Rada:
Jeśli jesteś w miejscu o innej kulturze, innych standardach i innych „potrzebach”, nie oceniaj ich według swoich, bo to po prostu niesprawiedliwe. Wiem: jest dysonans, rozdarcie. Jak z nimi sobie radzić?
Mój sprawdzony (mam nadzieję, że salomonowy) sposób: jeśli już chcę wystawić ocenę miejscu, które mnie gościło, staram się uwzględnić dwie główne kwestie:
- Nie oceniać tak, jakbym był w swojej „pierwszoświatowej” Europie. Bo nie jestem, jasna cholera!
- Odnieść jakość do ceny.
To drugie jest bardzo znamienne. I tak, kiedy parę dni temu byliśmy w Balige (Sumatra), wynajęliśmy dwa przeciętne pokoiki za 176 zł na 4 dni (22 zł/pokój/doba!). Tak, były mocno niedoskonałe: ciekły krany, pościel była bardziej niż wiekowa, ściany warto było przemalować… kilka lat temu;). Ale też: było przewygodne łóżko, ciepła woda, umiarkowanie znośny internet, a z tarasu rozpościerał się piękny widok.
Za 22 zł na dobę! Trzeba być łajdakiem (a są tacy!), aby przy takiej stawce, za taką jakość wystawić słabą ocenę.
I odwrotnie: chwilę później wylądowaliśmy w Dżakarcie. Duże, dwupokojowe mieszkanie z salonem, 20. piętro, spektakularny widok na miasto. Cena: 3 x wyższa, w porównaniu do tamtych dwóch pokoików (niecałe 130 zł/doba), czyli wciąż tanio, przynajmniej jak na „białe” standardy. No tak, ale właściciel troszkę nakłamał w opisie na Booking.com, parę ważnych rzeczy nie działało, a więc i ocena poszła niższa.
Oceniam więc stosunek jakości do ceny: w pierwszym przypadku – pozytywnie, w drugim – ciut mniej pozytywnie.
Mapy:
Podawałem wczoraj (patrz dzień 65), więc nie będę się powtarzał. Ale podrzucam parę fot z dzisiaja:


Dzień 65 [5 maja]: Bali? Komercha i nuuuda!
W skrócie:
Postanowiłem puścić się w dwudniowy (z noclegiem gdzieś pośrodku) objazd skuterem po centralnym Bali, by odbić trochę od komercyjnych i totalnie drętwych plaż. Poza ulewą, która zaskoczyła kierowcę (miała być 3 godziny później, jeśli wierzyć app-prognostom!), a na którą na skuterze zawsze warto być gotowym (lekka kurtka przeciwdeszczowa + pokrowiec na plecak, w którym przecież wiozę całą firmę, czyli laptoka;), nie wydarzyło się wiele ciekawego.
Przynajmniej jeśli nie jest to Twój pierwszy raz w Azji (u mnie – już bodaj dwudziesty-któryś…), i jeżeli olbrzymie liście bananowców, wszechobecne zapachy kadzideł, monumentalne świątynie czy kaskadowe tarasy ryżowe nie robią już na Tobie większego wrażenia;).
Na uwagę zasługuje może tylko drobna afera przy Handara Gate, chyba najbardziej ikonicznym punkcie tej wyspy:

O co poszło?
Ano wjechał sobie Dutkoń z ulicy, poczynił powyższą fotografię dla potomności, powydawał „ochy!” i „achy!”, po czym zawrócił na pięcie, by skuterować dalej. Wtem spod ziemi wyrosła pani komercyjna z hasłem: „Tiket! Baj de tiket, ser!”. O którym to tikecie nie było absolutnie żadnej wzmianki przed wejściem. Zwłaszcza, że nie było wejścia! Po prostu skręcasz z drogi głównej i znajdujesz się przy tymże fotostworze. Nie ma ogrodzenia, nie ma bramek, nie ma tabliczek informujących o czymkolwiek – nie masz więc, Drogi Zwiedzaczu, najmniejszego powodu, by spodziewać się jakichkolwiek opłat (nieważne, jakich; zakładam, że są to grosze, ale nie o to chodzi!).
Więc?
Rada:
Co robić w sytuacji, kiedy polujący na leszczy podejdą Cię w ten sposób? Nie, wcale nie musisz kupować mojej książki „Targuj się! Zen negocjacji”, aby wyjść z takiej mikro-przykrości bez uszczerbku. Po prostu zapytałem: „Łot tiket?!”, upewniłem się, że przed wjazdem z drogi głównej naprawdę nie było jakiejkolwiek informacji o płatnym wstępie, i po prostu odmówiłem zapłaty. W odpowiedzi usłyszałem „Ałt!”, zrobiłem więc ałt, a dziś niniejszym przestrzegam:
Przestroga:
Azja jest drapieżna: nieustannie poluje na biały plankton. Zasada jest prosta: obserwuj, notuj i wiedz, co i gdzie robisz. Dotyczy zarówno chodzenia po dziurawych chodnikach, jak i wchodzenia w miejsca kultu mamony (czytaj: wszelkie skupiska turystów). Czytaj, co stoi napisane, a jeśli nic nie stało, a mimo to chcą Cię skasować, wykaż się elementarną asertywnością i grzecznie odmów zapłaty. Nie, nie dlatego, aby wykorzystać system; dlatego, aby nie dać się wykorzystać systemowi!
Koszty:
Ile kosztował ten tiket? Nie wiem. Jeśli byłeś i dałeś się złupić, podziel się tą informacją w komentarzu poniżej. Dzięki!
A ile kosztował nocleg w Ubud?

Jeśli kierujesz się zasadami, jakie opisałem w „Mucha w czekoladzie” + szukasz noclegów w serwisach takich jak Agoda.com, taki pokój możesz puknąć za mniej niż 60 zł. A to i tak nie jest wcale najlepsza z opcji w tym mieście, bo wybrana na gorąco i bez głębszego porównywania innych ofert;).
Bali – gotowa mapa do zwiedzania skuterem:
Jestem na tej wyspie od kilku dni, i wiem, że absolutnie nie jest to mój klimat. Może i piękne widoki (jak w wielu miejscach na świecie), ale generalnie brak zachwytu całą resztą. Do tego: ogromne korki (skuterowe!) – ścisk bywa tak potworny, że nawet motocyklem niemal nie sposób się przedostać! Dość powiedzieć, że dojeżdżając do Ubudu, wujek Gugiel (a wiedzieliście, że to ja spłodziłem „wujka Gugla” 23 lata temu?;) odgrażał się, że przejechanie kolejnych 750 m zajmie mi 34 minuty! Zajęło 8 czy 10, ale tylko dlatego, że darłem pod prąd, piracąc, jak tylko się da. Tak czy inaczej, podróżowanie skuterem po tej wyspie uważam za lichy pomysł…
Jeśli mimo to ktoś zechce bujnąć się po Bali na dwóch kółkach, podrzucam moje gotowe mapy po rzekomo ciekawych punktach (proszę sobie elastycznie modyfikować początek i koniec, no i oczywiście poszczególne punkty):
- Środkowe Bali, dzień 1: https://maps.app.goo.gl/FHipnoG1WPmR55hn6 (start i powrót do tego samego miejsca – trasa na jeden pełny dzień),
- Środkowe Bali, dzień 2: https://maps.app.goo.gl/nPN7iUGcViQnkyQJ8 (start i powrót do tego samego miejsca – trasa na drugi pełny dzień),
- Środkowe Bali – dzień 1 + dzień 2 połączone w jedną podróż, z noclegiem gdzieś po drodze, np. w Ubud: https://maps.app.goo.gl/JYJnxNqH4UVL9SCS7

Zaplanowanie mapy zwiedzania to zawsze sporo czasu. Dlatego bierz gotowca, którego opracowałem, i modyfikuj pod siebie, aby nie tracić czasu! A jeśli uznasz, że pomogłem, nie pogniewam się za wirtualne espresso albo dwa;):
Dni 8-64 [3 marca – 4 maja]: Wkrótce;)
Jeśli energia, czas i dobre duchy pozwolą, w wolnej chwili postaram się uzupełnić to, co wydarzyło się wcześniej; na razie jednak dzieje się tyle, że ledwie kalorii starcza, by nadążyć z bieżącościami;).
Dzień 1-5 [2-7 marca]: No to w drogę! Pierwszy etap: Kutaisi (5 dni)
W skrócie:
Założenie było proste: dotrzeć do Mumbaju, nie przepłacając za bilety, najchętniej też „pukając” coś nowego po drodze. No więc zgodnie z założeniami mojej książki www.muchawczekoladzie.pl postawiliśmy na elastyczność zarówno co do czasu wylotu, jak i drogi.
Efekt: dolot z Wrocławia do Mumbaju za 759 zł/os. (sic!), z międzylądowaniem i pięcioma noclegami w Kutaisi (Gruzja) po 22 zł/os./noc (patrz dzień „0”).


Rada:
Jeśli chcesz podróżować bardziej niż niedrogo, spróbuj zadbać o te trzy główne elementy:
- Elastyczny termin podróży. Bywa, że lot dzień później lub wcześniej „potrafi” kosztować… 70% mniej! Przykładowo: lecąc do Indii liniami PLL LOT (bardzo polecam!), bezpośredni, wygodny bilet na tej samej trasie może kosztować 1699 zł (choć przyznam, że to rzadkie okazje; ale 2499 zł bywają już częściej), a +/- kilka dni bywa powyżej 5000 zł. Nawet jeśli musiałbyś wziąć urlop bezpłatny, może się to mocno opłacać!
- Elastyczne miejsce wylotu/przylotu. Mieszkasz np. we Wrocławiu, ale to nie znaczy, że musisz lecieć z Wrocławia! Całkiem blisko są też lotniska w Pradze, Poznaniu, Krakowie, Warszawie czy Berlinie – a loty stamtąd mogą kosztować o tyle grubych PLN-ów mniej (bywa, że liczonych w tysiącach!), że może warto rozważyć zainwestowanie w dojazd do innego miasta.
- Całkowicie elastyczny kierunek! Jeśli czaisz się na wakacyjny wyjazd, ale nie masz konkretnie upatrzonej destynacji, a przy tym lubisz liczyć dukaty, by nie przepłacać, skorzystaj z dobrodziejstwa e-narzędzi, jakie dziś mamy do dyspozycji, i pozwól im wyszukać Ci coś elastycznie. Ot, takie Kiwi.com na przykład – możesz wybrać nie tylko elastyczne daty, ale i opcję „Gdziekolwiek”! Dzięki temu podróż życia możesz mieć za grosze!
Dzień 0 [1 marca]: Podstawa – lekki plecak!
W skrócie:
1,5 miesiąca w Azji (albo dłużej, jeśli będą kolejni chętni na wynajęcie naszej bazy we WRO – www.airbnb.pl/h/maczna) z plecakiem 5 kg (w tym – firma www.korekto.pl)? Za parę godzin ruszamy;).
Najpierw – Gruzja (bilet: 99 PLN, 5 fajnych noclegów w centrum Kutaisi: 222 zł/2 os.). Później – Mumbaj (bilet: 660 PLN, 2 noclegi: 214 PLN/2 os., czyli 54 zł/osobonocleg ze śniadaniem, więc trochę drogawo;).
Dalej: Himalaje (lot i noclegi – również groszowe), fajna, 5-dniowa wycieczka z prywatnym kierowcą (za ok. 370 zł/os.), później Chennai, Bangalore, może Kerala i/albo Goa, a jeszcze później – parę tygodni gdzieś w dziczy pod Mumbajem (kto wpadnie na kieliszek old monka?;).


Szczery update: Takie 5 kg osiągam na starcie, kiedy w chłodny czas mam na sobie kurtkę, bluzę i buty. Kiedy zaś ląduję w ciepłym klimacie i powyższe trafiają do bagażu, niestety robi się 8 albo i 9 kg… Jeśli ktoś z Was może polecić jakąś ultra-lekką kurtko-bluzę, dajcie znać w komentarzu, bo ciągle dążę do jeszcze większego „ulekcenia” plecaka. Marzy mi się też coś a la „buty konwertowalne”: kryte, ale z odpinaną górą (kiedy zimno – nosisz pełne, kiedy ciepło – przekształcasz w sandały; trochę jak spodnie-bojówki z odpinanymi nogawkami, które są jedynymi spodniami, jakie toleruję na dłuższych włóczęgach).
Rada:
Jak żyć lekko? To proste: redukuj potrzeby i kaprysy, nie taszcz tego, co niepotrzebne, zwłaszcza jeśli możesz to kupić na miejscu (kosmetyki, jedzenie, ubrania – które w wielu miejscach na świecie są bez porównania tańsze niż w Europie).
Przestroga:
Bagaż rejestrowany (nadawany)? Nie cierpię! Raz, że wszystko, czego potrzebuję, mogę zamknąć w małym plecaku podręcznym. Dwa, że nadanie bagażu rejestrowanego + późniejszy jego odbiór to co najmniej jedna stracona godzina na stanie w kolejce do „czek-inu” a później do „karuzeli” z tobołami.
No i koszty!
W większości linii lotniczych za dodatkowy bagaż nadawany zapłacisz od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Jeśli lecisz z dzieciakami, dziadkami albo z fantami na lokalną imprezę – to jest jak najbardziej okej. Ale jeżeli w planach jest prosta wyprawa, bez obciążeń i bez fanaberii, spróbuj zapakować się w jeden nieduży plecak, a zobaczysz, co znaczy „lekkie życie”!
Nie ma za co;).
PS Jeśli moja praca ma dla Ciebie wartość i uważasz, że autor zasługuje na wirtualną kawę, by nie zabrakło mu energii i zapału do dalszych działań, nie pogardzę podwójnym e-espresso;):
W związku z postępującą cenzurą Facebooka i ograniczaniem kontaktów z Wami, jeśli chcecie zachować łączność ze mną, dopiszcie, proszę, swój adres e-mail do prostej listy w formularzu Google’a, abyśmy mieli kontakt:
– nie jest to newsletter, bo nie prowadzę klasycznego e-mail marketingu, ale kanał, którym dam Wam znać, jeśli pojawi się jakiś szczególnie ważny temat.
Warto też skorzystać z Alertów Google: wejdź na https://www.google.pl/alerts i wpisz interesującą Cię frazę (np. „maciej dutko”), a otrzymasz powiadomienie, gdy pojawi się nowa publikacja na dany temat:
Dodaj komentarz