Od kilku lat intensywnie obserwuję rynek, szukając najlepszych technik marketingu i sprzedaży. Tym razem proponuję dość nietypowe spojrzenie na instytucję, która niemal do perfekcji opanowała metody marketingu, jakie dziś przez wielu marketingowców uznawane są za klasyczne. A przy tym za doskonale skuteczne.

Zdaję sobie sprawę, że już samo określenie „church marketing” w tytule tego artykułu wielu Czytelnikom wyda się dziwne, a niektórym być może nawet kontrowersyjne. Nie Kościół w ujęciu religii czy wiary jest jednak przedmiotem moich zainteresowań, ale analiza pewnych procesów, technik i metod, którymi instytucja ta posługuje się od wieków, a które doskonale sprawdzają się również w tradycyjnym, współczesnym biznesie. Mając na celu maksymalizację skuteczności własnych działań promocyjno-sprzedażowych, nie tak szalonym pomysłem jest więc brać przykład i czerpać inspiracje z tej właśnie firmy.

Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak wiele możesz nauczyć się od tej największej instytucji świata o… marketingu? (fot. sxc.hu)

Jeżeli bowiem przyjąć robocze założenie, że Kościół katolicki traktujemy tak, jak inne organizacje czy przedsięwzięcia o określonym celu, okaże się, że instytucja ta jest największą korporacją świata. Przyjmując nomenklaturę korporacyjną, jej personel (kadrę) szacować można na wielomilionową rzeszę duchownych. Grupa klientów przekracza natomiast imponującą granicę 1 miliarda osób na całym świecie (dane z 2011 dotyczące wyłącznie katolicyzmu; inne nurty chrześcijaństwa, takie jak protestantyzm, prawosławie, anglikanizm i in., to kolejny miliard).

Te oszałamiające z biznesowego punktu widzenia parametry udało się osiągnąć w ciągu przeszło 2000 lat obecności na rynku, co również jest nieprzeciętnym wynikiem, podkreślającym wartość i trwałość projektu. Naśladując metodykę działania Kościoła w zakresie pozycjonowania swojej oferty w świadomości odbiorców (budowanie marki), jak i przyciągania wiernych (budowanie przewagi konkurencyjnej) można spodziewać się osiągnięcia podobnych efektów (oczywiście na proporcjonalnie mniejszą skalę) również w innych firmach czy instytucjach.

Dlatego najciekawszym zabiegom, które miały i nadal mają wpływ na silną (by nie powiedzieć – monopolistyczną) pozycję Kościoła w branży, warto się przyjrzeć. Umiejętne przeniesienie ich na grunt naszych małych, średnich i dużych firm powinno przynieść wzrost świadomości naszej marki, przyrost klientów i ich przywiązanie do oferty.

Podejrzyjmy zatem karty w tej marketingowej talii, jaką owa największa organizacja świata gra z powodzeniem od ponad dwudziestu wieków.

Proponuję zacząć od podstaw, czyli od modelu marketing mix (wariant „4P”) – już analiza jego składowych uświadomi nam, jak doskonałą formułę marketingową przyjęła nasza wzorcowa instytucja:

  • Produkt (product) – główną ofertę Kościoła stanowią wartości niematerialne: wiara i nadzieja na zbawienie. Produkt jest pozbawiony konkretnych parametrów technicznych (minimalizacja ryzyka niezgodności z oczekiwaniami klienta), terminu trwałości (oferta nielimitowana w czasie), a i target jest niezwykle wdzięczny – nawet, jeżeli korzyści zapowiadane w ofercie nie zostaną zrealizowane, klient nie ma praktycznie możliwości zgłaszania roszczeń.
  • Cena (price) – polityka cenowa realizowana jest przez Kościół według strategii dowolności (czyli wedle uznania klienta), co zresztą koresponduje z wirtualnością produktu, którego nie da się przecież zważyć czy zmierzyć, a przeto – wycenić. Oczywiście w tym temacie stosuje lub stosowało się wiele technik szczegółowych, jak elementy nakłaniania konsumentów do możliwie największych datków (np. pod groźbą nieuzyskania zbawienia, jak to miało miejsce w wiekach średnich).
  • Dystrybucja (place) – jako że przedmiotem oferty jest produkt wirtualny, zanika potrzeba tradycyjnej logistyki: zaopatrzenie, produkcja, magazynowanie ani klasyczne formy dystrybucji nie są potrzebne. Oczywiście zaplecze techniczne i sieć sprzedażowa są ogromne – filia obecna w większości jednostek administracyjnych (gminy i miasta) chrześcijańskiego obszaru wpływów. Taka strategia lokuje naszą modelową firmę w ścisłym gronie innych MPP (miejsc pierwszej potrzeby): szpitali, aptek, szkół czy sklepów, zaspokajających potrzeby z najniższej warstwy piramidy potrzeb Maslowa (co jest zresztą fenomenem samo w sobie, gdyż oferta Kościoła odpowiada na potrzeby wyższe, bo duchowe!). O ile w przypadku innych wymienionych MPP ich lokalizacja bywa zgoła przypadkowa, o tyle decydenci kościelni od wieków zabiegali o jak najkorzystniejsze formy ekspozycji swoich punktów dystrybucyjnych – stąd w regionach o zróżnicowanym ukształtowaniu terenu kościoły lokowano zwyczajowo na dominujących nad pozostałymi budynkami wzniesieniach (oprócz podniesienia widoczności i zasięgu dzwonów, taka topolokacja miała oczywiście za cel również, a może przede wszystkim, podkreślenie hierarchii).Oprócz sprzedaży pasywnej, stosowane są również aktywne metody dystrybucji: indywidualna akwizycja, czyli sprzedaż bezpośrednia u klienta (tzw. wizyty duszpasterskie, zwane kolędą), ale także eventy masowe (pielgrzymki do miejsc świętych czy kongresy eucharystyczne). Te ostatnie, umiejętnie bazując na potrzebach społecznych i psychologicznych (np. potrzeba afiliacji czy partycypacji), doskonale naśladowane są dziś przez internetowe serwisy społecznościowe (vide: Facebook).Oczywiście dzieje Kościoła obfitowały również w zarzucone już dziś m.in. z powodów prawnych formy masowego pozyskiwania klienta: liczne wyprawy krzyżowe czy – mniej egzotyczne dla polskiego odbiorcy – metody rekrutacji, uprawiane bynajmniej niemetaforycznym ogniem i mieczem (co skądinąd doskonale obrazuje pierwszy dwuwiersz Mickiewiczowego „Konrada Wallenroda”).
  • Promocja (promotion) – w zasadzie sam temat promocji w ujęciu Kościoła mógłby stanowić podstawę do napisania odrębnej książki na ten temat. Dość powiedzieć jednak, że procesy promocyjne zaczynają się od genialnego znaku graficznego (proste logo, złożone z dwóch krzyżujących się linii, które – dzięki łatwości odwzorowania – jest najbardziej rozpoznawalnym znakiem firmowym na świecie, bardziej nawet niż logotypy Coca-Coli i McDonaldsa). Niektóre z pozostałych technik promocyjnych omawiam w dalszej części artykułu.

W odmianie rozszerzonej marketingu mix (model „7P”) mamy jeszcze trzy czynniki (people – ludzie biorący udział, process – sam proces wykonywania usługi, physical evidence – świadectwo materialne), które również są doskonale wykorzystywane w marketingu religijnym. Ciekawy wydaje się zwłaszcza ów ostatni element, na który Kościół kładzie szczególny nacisk. Składają się nań m.in.:

  • wspomniane wyżej logo i jego ekspansywna ekspozycyjność (product placement),
  • corporate identity – czyli dbałość o wizerunek sprzedawców i punktów dystrybucyjnych (wystrój i klimat kościołów: dekoracje, obrazy, zapach kadzidlanej mirry, zunifikowane ubiory firmowe itp.),
  • ściśle znormalizowane procesy sprzedażowe (liturgia), nasycone wysoce rozpoznawalnymi i budzącymi konkretne emocje i reakcje oraz podkreślającymi prestiż symbolami (kielichy mszalne, ornaty, wieczne światło, tabernakula etc.).

Odstępuje natomiast dość znacznie i świadomie Kościół od innego elementu wymienianego niekiedy w ramach marketingu mix, tj. od przyjemności (pleasure). Hedonistyczne podejście do życia i rozpieszczanie klientów zmysłowymi umilaczami byłoby przecież niezgodne nie tylko z doświadczeniami pierwszych uciskanych (a później – uciskających) chrześcijan, ale i z elementami doktryny, wedle której wyrzekanie się uciech doczesnych zaowocuje bliżej nieokreślonymi nagrodami w życiu wiecznym. Dlatego miast wygodnych krzeseł dla klientów – twarde ławy, dlatego zamiast przytulnych wnętrz – zimne i surowe przestrzenie, przytłaczające swoim rozmachem i ogromem.

Target. Teoretycy i praktycy marketingu na całym świecie mówią: „Jeśli chcesz sprzedawać skutecznie, znajdź niszę i precyzyjnie określ swój target. Zawęź grupę odbiorców i dostosuj swoją ofertę ściśle do jego parametrów: wieku, płci, wykształcenia, zamożności, miejsca zamieszkania itd.”. Targetowanie w ujęciu Kościoła jest zgoła odmienne: jak największy zasięg geograficzny, nieważna płeć czy rasa, a i wiek pozostaje bez znaczenia (za najmłodszych klientów płacą wszak rodzice i rodzice chrzestni, za najstarszych a nawet klientów zmarłych – ich rodziny).

Skuteczne i inwazyjne call to action. To jeden z elementów wyróżniających marketingowe działania Kościoła od nieskutecznych nawoływań pomniejszych przedsiębiorców, którzy nie potrafią skierować na siebie uwagi klienta i nakłonić go do działania. Podczas gdy my, biznesmeni, walczymy między sobą na tradycyjne i powtarzalne, a przez to dramatycznie nieskuteczne formy reklamy, atakując klienta frazesami typu „kup to!”, „musisz mieć tamto!”, „odmień swoje życie”, w tym samym czasie z kościelnej wieży rozbrzmiewają majestatyczne i zagłuszające wszystkie inne dźwięki dzwony. Dzwony, mówiące bez słów: „już czas byś wstał i przyszedł do nas”.

 

Elementy call to action w wydaniu Kościoła katolickiego oczywiście nie zawsze są tak jaskrawe i wyraziste. Całe ich mnóstwo umiejętnie zaimplementowano jako pomniejsze części poszczególnych sakramentów (np. przysięga przyjęcia i wychowania potomstwa w tej konkretnej wierze, wymuszana po raz pierwszy na nowożeńcach biorących ślub, po raz drugi – na uczestnikach chrztu, i jeszcze wielokrotnie przy kolejnych sakramentach, z których każdy stanowi utrwalenie wcześniej zdefiniowanego call to action).

Reklama porównawcza. To od wieków stosowane narzędzie marketingowe w wydaniu Kościoła katolickiego przyjmowało rozmaite realizacje. Współcześnie zwracają uwagę zwłaszcza dwie jej odmiany: miękka i twarda. Z tą pierwszą sprawa jest w miarę prosta – polega na wplataniu do przekazów religijnych (w trakcie mszy świętych, spotkań duszpasterskich, ale i w słowie drukowanym) przytyków pod adresem ruchów stanowiących realną lub wyimaginowaną konkurencję (np. wygłaszane mimochodem z ambony przestrogi przed „sektami” – tu padają nazwy innych religii o zasięgu ogólnoświatowym, czy artykuły publikowane na łamach pism katolickich, takich jak „Gość Niedzielny”, siejące niechęć i krytykę pod adresem osób uprawiających np. jogę, jako aktywność zagrażającą wierze i etyce).

Bardziej radykalne formy reklamy porównawczej są oczywiście łatwiej zauważalne, przez co tracą na skuteczności, zyskując niekiedy na śmieszności. Najbardziej jaskrawym przykładem, jaki odbił się w ostatnich miesiącach echem w polskich mediach, było show niefrasobliwego księdza Natanka, który jednym tchem wymienił „konkurencję” dla Kościoła katolickiego: „aikido, amulety, astrologia, bioenergoterapia, channeling, chiromancja, czary, horoskopy, huna, jasnowidztwo, joga, kabała, kontrola umysłu, kurs cudów, magia, magia runiczna, mediumizm, medytacja transcendentalna, numerologia, okultyzm, parapsychologia, pismo automatyczne, psychotronika, radiestezja, rebirthing, reiki, satanizm, sekty, metoda kontroli umysłu według Silvy, spirytyzm, synchronizacja półkul mózgu, szamanizm, tai chi, tarot, techno, uzdrowienia okultystyczne, wahadełko, voodoo, wróżbiarstwo, wywoływanie złych duchów, chodzenie po ogniu, eurytmia, hipnoza, homeopatia, podróże poza ciałem, podróże astralne, OOBE, polarity, świadome śnienie, qi gong, uzdrowicielski dotyk, talizmany, wschodnie sztuki walki”.

Zakaz konkurencji. Zresztą, jedno z najbardziej pierwotnych przesłań, nakazujących lojalność i zakazujących korzystania z ofert konkurencyjnych, znajdujemy już na początku Dekalogu: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną” (o czym przypomina w nieznacznie tylko zmodyfikowanym brzmieniu „Księga Powtórzonego Prawa”: „Nie będziesz miał bogów cudzych przed oczyma mymi”). Warto przy tym zauważyć, że przeciętny przedsiębiorca-pracodawca zapisami o zakazie konkurencji obejmuje (jeśli w ogóle!) wyłącznie swoich pracowników; Kościół nie waha się objąć nimi również klientów. Strategia taka znana jest oczywiście ze znacznie młodszych od tej instytucji systemów totalitarnych (jedna partia, kult jednostki, wymóg lojalności itd.).

Zabiegi odwołujące się do reklamy porównawczej, a służące agresywnemu budowaniu przewagi konkurencyjnej, można mnożyć. Za oczywisty niech posłużą więc również naciski środowiska kościelnego na prawnie usankcjonowany zakaz handlu w dni święte dla katolików (co ciekawe, zakaz taki z założenie ma charakter uniwersalny, tj. nie ogranicza się tylko do tych ostatnich).

Techniką wspierającą pozycjonowanie produktu w świadomości odbiorców jest też technika dogmatu. Stosowana w połączeniu z reklamą porównawczą, a raczej będąc jej bezdyskusyjnym przedłużeniem i ostatecznym zwieńczeniem, porzuca te bardziej czasochłonne i kosztowne formy wzajemnego „licytowania się”, ucinając pozostałe ewentualne wątpliwości odbiorcy krótkim: „Nasz produkt jest jedyny, najlepszy i niezbędny Tobie. I nie przyjmujemy sprzeciwów ani dyskusji”.

Marketing wirusowy (viral marketing). Wedle słów Pisma Świętego, i ta technika marketingowa stosowana była (choć nie ma pewności, czy w pełni świadomie) w ramach rodzącego się Kościoła katolickiego. Czytamy bowiem: „[Jezus] przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali” (Mk, 7,36). Owo „rozgłaszanie” urosło zrazu do nauk, a z biegiem wieków wyewoluowało do rangi obszernej i doskonale zorganizowanej doktryny. Efekt po dwóch tysiącach lat: globalna sieć dystrybucji i ponad 2 miliardy stałych (!) klientów.

E-mail marketing (pierwotnie direct mail). Każda społeczność w fazie rozrostu prędzej czy później doświadcza wewnętrznych tarć i napięć, różnic zdań i poglądów. Jako że i w młodocianym Kościele katolickim takich nie brakowało, podejmowano próby ich niwelowania. Przypomnijmy tu świętego Pawła, który w swoich rozlicznych listach (np. „I List do Koryntian”, „List do Kolosan”) nawoływał do zjednoczenia w obrębie poszczególnych gmin wyznaniowych.

Święty Paweł z Tarsu (wg Valentina de Boulogne) – twórca mailingu?

Można rzec, że apele apostoła, poza wartościami czysto moralnymi, miały na celu integrowanie odbiorców (klientów), budowanie lojalności i – w pewnym sensie – pozycjonowanie marki. A zatem marketing.

Marketing strachu. We współczesnej teorii marketingu przyjęła się generalizacja, wedle której przed zakupem należy wprowadzić klienta w pozytywny nastrój (taka marketingowa gra wstępna). Kościół katolicki, podobnie do branży farmaceutycznej, i na tym polu z powodzeniem odstępuje jednak od powyższej reguły. W dawnych wiekach (do średniowiecza włącznie) realizowana zgodnie z instruktażem „Starego Testamentu” strategia przedstawiania groźnego, surowego i mściwego Boga, przynosiła doskonałe efekty ekonomiczne: lawinowy przyrost zainteresowanych ofertą, przekładający się wprost proporcjonalnie na pęczniejące z wieku na wiek włości kościelne i zasoby banku watykańskiego (enigmatycznie i oficjalnie nazywanego Instytutem Dzieł Religijnych).

Z biegiem czasu (od odrodzenia po współczesny post-postmodernizm) realizacja doktryny w praktyce ewoluowała w kierunku liberalizacji. Zauważmy jednak, że po dziś dzień instytucja ta umiejętnie łączy strategię marchewki (zapowiadane korzyści) ze strategią kija (gniew boży oraz wizualizacje piekła). Na wypadek, gdyby mimo wszystko na łonie wspólnoty pojawili się osobnicy niepodatni na jedno ani drugie, powołano swoisty dział audytu wewnętrznego, tj. Święte Oficjum (dziś działające jako Kongregacja Nauki Wiary, a historycznie bardziej rozpoznawalne pod prężną marką Świętej Inkwizycji). Długo by dyskutować, czy na klientów skuteczniej oddziałuje obietnica „nagrody za”, czy też „strach przed”. A zatem Kościół nie traci czasu na takie dylematy, stosując obie. Genialne (straszyć i radować naraz nie potrafią nawet farmaceutyczni giganci)!

Cross-selling. Umiejętne pakietowanie towarów i usług, jak powszechnie wiadomo, pozwala zmniejszyć koszty i zwiększyć efektywność sprzedaży. Dlaczego więc do oferty głównej nie włączyć szeregu dodatkowych produktów (usług)! Pod względem kompleksowości obsługi klienta, Kościół również może być wzorem do naśladowania dla współczesnych przedsiębiorców: oprócz wizji zbawienia i życia wiecznego, klienci uposażani są także wedle bieżących, doczesnych potrzeb. Od chrztu (który jest jednoznaczny z zapisaniem nowego klienta do swoistego CRM-a firmy, czyli ksiąg parafialnych), przez inne sakramenty, po inne incydentalne świadczenia w rodzaju odpustu, nauk przedmałżeńskich, pogrzebów etc. Na żadnym przełomowym etapie swego życia duchowego (choć trafniej byłoby powiedzieć: społecznego), klient nie jest pozostawiony sam sobie, czyli jakże ludzkiej sile przypadku i niekonsekwencji.

Drogi Czytelniku, powyższe strategie stanowią tylko wycinek tego, co umiejętnie i konsekwentnie stosuje omawiana instytucja. Jaki wniosek i praktyczny pożytek płynie z tej wiedzy dla Ciebie i Twojego biznesu? Jeśli jeszcze nie odpowiedziałeś sobie na to pytanie, wróć do początku tego artykułu i zacznij czytać raz jeszcze. Tym razem koniecznie ze świadomym pytaniem wewnętrznym: Czego mogę nauczyć się od Kościoła w zakresie marketingu i jak te skuteczne metody wdrożyć do własnych działań?

13 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • A wg mnie – kiepsko.
    Owszem analiza logiczna, jednak paradygmaty nie trzymają się kupy.
    Równie dobrze można tworzyć rozważania na temat „Seks markiteing, czyli jak sprawiono, że pożycie wciąż jest modne”.

    Otóż firmy realizują jakiś cel. W polskich realiach jest nim często po prostu własna posesja, wymarzona przez osoby z firma związaną, w perspektywie globalnej, może być długookresowy zysk, ale raczej nie sama popularność, szczególnie jeśli wykracza poza długość życia (zasadą jest, że popularni pośmiertnie twórcy nie byli dobrymi przedsiębiorcami).
    Co to za interes, będąc w ścisłej kadrze, spędzać życie w smrodzie i nędzy (misje), ubustwie (zakony) i celibacie (wszyscy, oczywiście z licznymi wyjątkami, ale i to bez sensu, bo celebryta wypada się swymi „osiągnięciami” chwalić wkoło a jako duchowny, nie można pochwalić się nawet na podwórku).

    • Hmm, misjonarzy kilku w życiu poznałem i – jakkolwiek na pewno nie tylu, aby generalizować – żaden z nich nie tkwił w biedzie czy ubóstwie. Odwrotnie: raczej cieszyli się dostatkiem i wielkim szacunkiem swoich „parafian”.

      Jeśli nawet jednak są misjonarze „biedni” i cierpiący w imię swojej firmy, pamiętajmy, że są to pracownicy najniższego rzędu, pracujący na bezpośrednim froncie z klientem, a nie faktyczni beneficjenci korporacji, ani nawet udziałowcy. Szeregowy ksiądz jest jak pracownik na kasie w Biedronce albo „wykładacz” towaru – to on wykonuje najbardziej bezpośrednią pracę organiczną dla swojej firmy, ale przepływ finansowy sięga znacznie głębiej niż do kieszeni tychże szeregowców. Mówię o kuriach, biskupach i innych książętach Kościoła, no i oczywiście o instytucjach, które – niczym fundusze inwestycyjne – zarządzają majątkiem korporacji (z Istituto per le Opere di Religione na czele, oczywiście).

      • Pani z Biedronki i wykładacz towaru tym różnią się od zakonnika, że po pierwsze, traktują swój stan jako wredny i przejściowy a po drugie… i tak posiadają więcej. Zachowując retorykę porównawczą, zakonnik jest na poziomie studenta w akademiku publicznym, z tą różnicą, że okazji do rozrywki ma jednak znacznie mniej (tak wiem, że są afery, ale studenta nikt nie wywali ze studiów za praktykowanie pożycia a nawet dodaje mu to splendoru).
        Oczywiście proboszcz ma tu łatwiej, gdyż w przeciwieństwie do zakonnika, ubóstwa nie ślubuje. Tak nie mniej i tak nie jest na swoim i o tym gdzie mieszka decyduje jakiś gość, bez prawa sprzeciwu. To już raczej zasadniejsze byłoby porównanie tej organizacji do armii niż korpo, choć na pewnym poziomie ogólności wszystko można porównać do wszystkiego.

        No dobrze, ale pozostaje wierchuszka. Może każdy męczy się w tych zakonach i parafiach śniąc skrycie o zostaniu papieżem? Szanse raczej nikłe a i sukces względny. Wprawdzie jest i pałac i służba itp, ale… pozostaje problem krótkiej perspektywy. Fortuny, których budowanie wykraczało poza długość życia, poza motywem trwałej pozycji, dawały możliwość uposażania rodu, a tu? Co mi z tego, że jak ja się urobię, to kto inny zbierze tego owoce….?
        O! i tu dochodzimy do sedna i różnicy – jeśli cieszy Cię, że z Twojego urobienia innym przybędzie, to witamy w Kościele (nie koniecznie w roli duchownego) a jeśli pytasz: „no a co JA będę z tego miał”, to nie jest firma dla Ciebie.

        Natomiast „ustawić się” niezgodnie z „misją firmy”, ale z korzyścią sensu stricte, dla siebie to można i na stanowisku księgowego i zaopatrzeniowca i w wojsku i przekupnego burmistrza i w kurii i organizacji zbierającej datki na dzieci z białaczką. Ale nie jest prawdą, że ludzi do działania pobudzają tylko 2 rzeczy – chciwość albo strach (np. przed piekłem) – wystarczy np. zapytać mamy, co ją skłoniło do wysiłku wychowania i (zazwyczaj) nie będzie to żadna z 2 wymienionych.

  • Faktycznie wszystko już było, a my staramy się odkrywać koło od nowa.
    Niespodziewałem się, aż tylu zaawansowanych technik marketingowych w 20-wiekowej firmie.

    Mniejmy nadzieję, że Firma nie powróci już nigdy do „masowego pozyskiwania klienta”.

    • Ba! Mariusz, to, co opisałem w tym artykule, to w zasadzie tylko „elementarz church marketingu”. Jeśliby się zagłębić w temat, okaże się, że Kościół stosuje całkiem zaawansowane narzędzia i strategie marketingowe, na których nawet wiele sporych korporacji może się uczyć.

      Swoją drogą przydałaby się książka na ten temat. Jest wprawdzie „Jezus. I biel staje się bielsza”, ale – jak dla mnie – trochę zbyt filozoficzna i trudna w odbiorze. Mnie od paru lat nosi, by skrobnąć coś bardziej poglądowego i przejrzystego, tylko czasu brak.

      Ale może ktoś zainspirowany tym artykułem podejmie temat?;)

      • Tak, taka książka na pewno by się przydala, bo artykuł wiekowy chociaż tematycznie bardzo świeży, i świeży pozostanie chyba przez kolejne 20-wieków 🙂

  • Genialne! Jeden z najlepszych artykułów jakie przeczytałem w życiu. I to mimo iż jestem raczej pro w stosunku do Kościoła. Z pewnością „rozkmina” tylko dla ludzi z dystansem. Zaraz zabieram się za Twoją książkę 🙂

    • Dziękuję za call to action, Pani Janino. Obiecuję rozważyć.

      Choć palenie w historii przedmiotowej firmy chyba już było – może pomyślmy wspólnie nad jakąś nową formą walki z herezją? Wie Pani, coś bardziej nowoczesnego, kreatywnego i widowiskowego. Będzie bardziej marketingowo;).

  • Bardzo dobry artykuł:) Doceniam pracę autora. Interesowałam się tym tematem odkąd moja nauczycielka od reklamy wspomniała że chciała o tym pisać pracę magisterską. Jakby się zastanowić to kościół bardzo często stosuje narzędzia marketingowe i robi to ze znakomitym rezultatem.

Maciej Dutko

Na co dzień prowadzę firmę edytorską Korekto.pl (korekta tekstów), w ramach projektu Audite.pl pomagam też e-sprzedawcom usunąć z ich ofert błędy psujące sprzedaż. Jeśli czas mi pozwala, dzielę się wiedzą podczas szkoleń i zajęć na najlepszych uczelniach biznesowych w Polsce (na zlecenie Allegro przeszkoliłem ponad 10 tys. sprzedawców i drugie tyle studentów).

Spłodziłem kilkanaście książek, w tym:
„Mucha w czekoladzie”,
„Targuj się! Zen negocjacji”,
„Efekt tygrysa”,
„Nieruchomościowe seppuku”
„Biblia e-biznesu” (to ponoć największy tego typu projekt na świecie).

Prowadzę szkolenia z niestandardowej obsługi klienta („Zen obsługi klienta”), z negocjacji („Zen negocjacji”) oraz ze skutecznych metod zwiększania e-sprzedaży („E-biznes do Kwadratu”) - uczestnicy tego ostatniego chwalą się nawet kilkusetprocentowymi wzrostami;).

Więcej: www.dutko.pl i www.wikipedia.pl.

Moje książki i szkolenia

Popraw się i sprzedawaj skuteczniej!

Audyt ofert Allegro i stron WWW:


Usługi edytorskie:

Korzystam i polecam

Hosting i domeny od lat mam w Domeny.tv – kocham ich za indywidualne podejście i pomoc zawsze, kiedy jej potrzebuję (podaj kod „evolu-evolu” i zdobądź 10% zniżki)


Jeśli dobre i praktyczne książki, to tylko w moim ukochanym Helionie!


Jako audiobookoholik a zarazem akcjonariusz Legimi korzystam z ogromu e- i audioksiążek w tym serwisie (sprawdź – 30 dni za darmo).


A jako że nie zawsze mam czas zadbać o zdrowe jedzenie, od lat pomaga mi wygodny i zdrowy katering z dostawą pod same drzwi, Nice To Fit You, który również polecam!


Rekomenduję tylko to, co sam lubię i z czego korzystam. Jeśli i Ty skorzystasz z moich rekomendacji, otrzymam drobną prowizję od firm, które polecam. A więc wygrywamy wszyscy i promujemy dobre i innowacyjne biznesy. Dzięki!

Mucha w czekoladzie, Maciej Dutko