Ludzie piszą coraz więcej. Bo internet (nieograniczona dystrybucja treści), bo selfpublishing (wydanie książki łatwiejsze niż kiedykolwiek), bo autopromocja (budowanie marki, content marketing…). Problem w tym, że ilość powstających tekstów jest odwrotnie proporcjonalna do ich oryginalności, a skala „powtórzeń” i „zapożyczeń” zaczyna przerażać.
Człowiek jako gatunek jest z natury leniwy. „Nie lubi tworzyć, lecz zdobywać”, jak wyśpiewywał Jacek Kaczmarski (o proszę: cytat!). Nic w tym dziwnego: przecież powtarzanie, kopiowanie, parafrazowanie i ubieranie cudzych myśli we własne barwy jest łatwiejsze, szybsze i bardziej kuszące, niż pofatygowanie się o myśl w pełni oryginalną. Własną. Twórczą.
Zjawisko „parafrazowania” i „cytowania” (bez podawania źródeł) z przerażeniem obserwuję w bliskiej mi branży rozwoju osobistego, która – m.in. właśnie z powodu nagminnego kopiowania amerykańskich „guru” – przez ludzi myślących traktowana jest z coraz większym przymrużeniem oka. Rozliczni mówcy powtarzają na przykład, że głupotą jest robić ciągle to samo, oczekując innych skutków – i cała sala tłucze brawo, nieświadoma, że to myśl w linii prostej podebrana panu Einsteinowi. Albo że czas już przejść na „dietę informacyjną” (czy ktoś jeszcze pamięta nazwisko człeka, który wprowadził ten genialny termin? Bo mam wrażenie, że określenie to doczekało się już setek kandydatów pretendujących do ojcostwa…).
Brakuje nam kultury cytowania – i tu jest kot pogrzebany! Lubimy stroić się w cudze myśli, lecz niekoniecznie zaznaczając, że są cudze. Jak mentalny transwestyta, który udaje kogoś, kim nie jest.
A szkoda, że tak się dzieje. Czerpanie z cudzego dorobku nie tylko nie jest niczym złym, lecz stanowi hołd wobec twórczości poprzedników, nadając jej sens. Pod warunkiem, że cytat jest cytatem, a nie kradzieżą myśli.
Reklama:
Jedna kwestia to etyka i wiarygodność. Niechaj tylko jeden na 100 odbiorców dostrzeże, iż mówca albo pisarz powiela cudze myśli, a jego renoma leci na łeb na szyję. Druga sprawa to prawo autorskie, które stoi na straży własności intelektualnej.
A przecież ustawa mówi: „Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości”.
Ta-daam! I oto mamy pierwszą prawdę objawioną, z której wielu prze-twórców nie zdaje sobie sprawy. Okazuje się bowiem, że prawo zezwala (w ramach tzw. dozwolonego użytku) na bezpłatne i legalne kopiowanie cudzych utworów lub ich części, ale przy spełnieniu konkretnych, a zarazem prostych warunków.
Innymi słowy: cytat, który spełnia wymogi prawne, jest ok. Cytat, który ich nie spełnia, może podpaść pod plagiat.
Oto warunki, jakie powinien spełniać utwór zawierający zapożyczenia, aby nie stał się plagiatem:
- Cytat musi być uzasadniony (np. celem dydaktycznym czy naukowym).
- Zapożyczony fragment ma zostać wyraźne oznaczony (odbiorca nie może mieć wątpliwości, w którym miejscu kończy się nasza część autorska, a zaczyna cytat). W przypadku tekstu, przytaczany fragment można oczywiście ująć w cudzysłów, ale też oznaczyć pochyloną czcionką, ująć w ramkę lub wyróżnić w inny graficzny sposób, sugerujący treść zewnętrzną.
- Cudzy fragment powinien pełnić funkcję pomocniczą. Nieważne, czy cytat stanowi 10, czy 50% utworu głównego – ważne, aby cudza myśl nie dominowała jakościowo nad naszą. W innym razie taka „inspiracja” może zostać uznana za plagiat, a nasza część utworu – jedynie za pretekst do jego popełnienia. To logiczne: cytat bowiem z jego natury ma być wyłącznie uzupełnieniem lub wzbogaceniem przekazu głównego, a nie jego zasadniczą wartością.
- Należy podać źródło. Imię i nazwisko autora oraz tytuł czasopisma lub książki albo adres strony WWW, z której pochodzi zapożyczony fragment – to absolutna konieczność, abyśmy nie zostali posądzeni o plagiat. Jak mówi ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych: „Art. 34. Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące możliwości”.
Mówco motywacyjny, autorze, szkoleniowcu i inny osobniku, który żyje ze sprzedaży treści: wystarczy, że spełnisz te 4 proste warunki, a nie tylko będziesz traktowany poważnie i z szacunkiem, nie tylko unikniesz ewentualnych zarzutów o plagiat, lecz przede wszystkim nadasz sens pracy poprzedników, których cytujesz.
Moje plagiaty…
Sam jestem autorem (kilkanaście książek na koncie, ponad setka artykułów w czasopismach i tekstów na blogu www.Evolu.pl). Wiem, jak smakuje smutek, kiedy własne utwory lądują na pasożytniczym „Chomiku”, ale wiem też, co to znaczy popełnić błąd nienależytego podania źródeł. Nie cierpię hipokryzji i świętoszkowatości, dlatego opowiem również o własnych wpadkach.
Pierwszą z nich zaliczyłem pisząc doktorat. Praca w ogromnym stopniu bazowała na własnych, autorskich przemyśleniach i badaniach, ale – jak wiadomo – żaden doktorat się nie obroni, jeżeli pretendent nie wykaże się biegłą znajomością źródeł.
W mojej pracy było ich ok. 200 – wszystkie ujęte w bibliografii i oznaczone przypisami. Tak mi się przynajmniej wydawało do czasu, gdy mój recenzent nie znalazł jednego cytatu – wyróżnionego w tekście głównym, ale… bez przypisu. To drobne przeoczenie wystarczyło, aby groźny profesor zmrużył gniewnie czoło i zapytał: „Plagiacik, panie kolego?”.
Na szczęście w tym przypadku wystarczyło uzupełnić ten jeden brakujący przypis – i sprawa była czysta.
Nieco bardziej traumatycznego przeżycia doznałem rok temu, gdy jeden z moich branżowych kolegów zarzucił mi plagiat – oto bowiem w pewnym artykule przytoczyłem koncepcję, o której on wcześniej mówił na swoim wykładzie. Moja wpadka polegała jednak na czym innym: zanim sprawdziłem zasadność tego zarzutu, najpierw przeprosiłem i wydałem publiczne oświadczenie, a dopiero później uświadomiłem sobie, że… przytoczona przeze mnie teoria pochodziła z mojej własnej książki sprzed kilku lat! Okazało się bowiem, że w jednej ze swoich wczesnych publikacji omówiłem pewną teorię ekonomiczną, podając oczywiście jej autora i wskazując źródło. Mój branżowy kolega skopiował później tę teorię (prawdopodobnie właśnie z mojej książki), nieco przerobił i sparafrazował, by podpisać się później pod nią i… zarzucić mi plagiat.
Świat jest dziwny. Prawo autorskie – również. Tym bardziej, że oprócz aspektów prawnych, warto pamiętać o etyce. I w ogóle – warto pamiętać… co się wcześniej czytało, słyszało, pisało. Na co dzień bombarduje nas bowiem tak wiele treści, że czasami naprawdę można się pogubić, co jest czyje, kto był pierwszy i kto jest rodzonym ojcem.
Kaczmarski, zwracając się do Muzy, śpiewał:
„Córką pamięci jesteś – wiem ja,
A tyle wierszy się pamięta,
Że krzykną zaraz mądre gremia
Która skąd fraza jest ściągnięta.”
Źródło: Jacek Kaczmarski: „Do Muzy suplikacja przy ostrzeniu pióra”. Cytuję za: http://www.kaczmarski.art.pl (dostęp: 12.08.2015).
Dlatego warto kreować, zamiast kopiować. A kiedy już cytujemy – róbmy to z głową!
Źródło: Maciej Dutko, Onet.pl
Wartościowy i ważny wpis. Dziś bardzo łatwo skopiować czyjąś treść, albo zainspirować się nią i zapomnieć wspomnieć o autorze. Odnośnie plagiatów ja mam jedno pytanie – co jeżeli ktoś sam dojdzie do wniosku, ćwiczenia, teorii, do której wcześniej doszedł ktoś inny, tylko, że nie zdaje sobie sprawy, że był ktoś przed nim?
Wtedy taka osoba może zostać oskarżona o plagiat?
Takie wpadki zdarzały się w historii wielokrotnie: bywało (zarówno w kontekście prawa autorskiego, jak i patentowego), że powstawały dwa bardzo podobne utwory lub wynalazki. Tego typu sytuacje są zawsze bardzo problematyczne, ponieważ często po prostu nie da się ustalić, czy ktoś od kogoś ściągał, czy jednak oba umysły działały niezależnie.
Istotnym elementem oceny jest wtedy czas, czyli odpowiedź na pytanie „kto był pierwszy?”. W mojej ocenie, w takiej sytuacji, kiedy zbieżność jest oczywista (niezależnie, czy wynika z celowego powtórzenia, czy z działania niezamierzonego/niezależnego) osoba „druga” powinna elegancko zejść ze sceny i ustąpić temu, kto był pierwszy. Ale tak czy inaczej oskarżenie o plagiat zawsze może paść – wszystko zależy od dojrzałości obu stron.